piątek, 31 marca 2017

Chimera

~*~

Posępny, kamienny krąg wynurzał się z ciemnej niczym zimowy las nocy, kiedy to przybrzeżny most pławił się w jasnej poświacie księżyca, a niebo bezustannie przedzierały ogromnych rozmiarów błyskawice. Nim jednak zabrzmiał pierwszy donośny huk, z ociężałych chmur poleciały wielkie jak ziarna grochu krople deszczu. Ponadto w oddali zarysowała się osnuta mrokiem sylwetka człowieka.



Za ową postacią ciągnęła się czarna jak noc peleryna. Porywisty wiatr bezlitośnie miotał jej postrzępionymi końcami. W swym łopocie przypominała wielkie skrzydła drapieżnego kruka, chroniące go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Zgubna zdawała się być ich moc, skoro ich właściciela spotkał straszliwy los…


Niebawem zarys ludzki stał się znacznie bardziej wyrazisty, by wnet u podnóża ogromnego zamczyska rozpłynąć się niczym kamfora; wycieńczony osobnik upadł, uderzając o lód najpierw kościstymi kolanami, a następnie resztą ciała. Szkarłat stopniowo rozlał się wkoło, tworząc wyraźny kontrast z lecącym, teraz wprost z nieba, śnieżnobiałym puchem.


 Kończynami i głową mężczyzny wstrząsały silne drgawki, mięśnie wyraźnie się napinały, ponadto przez organizm płynęła nieznana, promieniująca ciepłem energia. Początkowo wydawała się być przyjemna, lecz poczęła przeradzać się w piekący ogień,  naruszający układ nerwowy. Ból wręcz rozpruwał go od środka, podczas gdy z zewnątrz wciąż trząsł się jak osika. Powoli, jakby stopniowo, jego czynności życiowe zanikały.


Chciał umrzeć – by ból ustał. By ciężar tkwiący głęboko w sercu zniknął. By definitywnie wszystko się zakończyło. Pragnął zgasnąć czym prędzej, raz na zawsze. I wydawałoby się, że powitalne ramiona Śmierci są już blisko, aczkolwiek coś wciąż go powstrzymywało… Nawet w chwili agonii nie potrafił o niej nie myśleć.

Będąc w pewnym amoku, uchylił nieznacznie powieki i ewidentnie obsydianowe tęczówki napotkały na inne, równie puste i pełne smutku… Prześladowała go w postaci chimery.

— Panie profesorze? — Dobiegł go żałośnie piskliwy głosik. — Severusie? Słyszysz mnie?

Nieznacznie poruszył ustami, jednak żadne słowo ich nie opuściło.

— Niech pan nic nie mówi, profesorze — powiedziała, po czym otarła jego czoło z lśniących kropel potu. Niezwłocznie uniosła drżącą dłoń z różdżką i poczęła machać nią tuż nad nim, a krew zaczęła wracać do ciała okrytego peleryną.

— Nie odchodź. Nie teraz. Nie, kiedy jesteśmy razem.


Zbliżyła usta ku jego zakrwawionej twarzy i pocałowała go w akcie determinacji.

— Nowa… wersja… pocałunku… dementora? Nie… jesteś… straszydłem, Granger. — Nieznacznie uśmiechnął się i starł z jej policzka błyszczące w świetle księżyca łzy.

— Wypij, Severusie — nakazała, przykładając do jego ust buteleczkę ze złocistym płynem.

Bez cienia wahania opróżnił zawartość, co więcej zamknął na dobre powieki i odpłynął w krainę Morfeusza, choć tam już jej nie spotkał. Była jakby za mgłą, przez którą Severus nie potrafił się przedostać… I iluzja – bynajmniej niebędąca iluzją – przepadła.


~*~