piątek, 2 lutego 2018

Srebrna łania


~*~

 

Las Dziekana, Gloucestershire, 1998 rok


Las nurzał się w mroku, występując naprzeciw jasnej łunie księżyca. Spowijająca całą okolicę ciemność pogłębiała się wraz z mijającymi godzinami, aż wreszcie stała się nieprzenikniona. Osiągnęła taką głębię, że niebo rozświetlone przez ogromną błyskawicę nadal pozostawało atramentowe. Nim jednak zabrzmiał donośny huk, w oddali pojawił się pobłysk, poruszający się bezszelestnie, jakby dryfował wprost na nią. Czymkolwiek był, nadciągał z oszałamiającą szybkością. Sprawnie przedzierał się między drzewami, rażąc ją niemiłosiernie.

Wtem dziewczyna przystanęła i poczęła bacznie się przyglądać przeistaczającemu się bytowi. Ledwie zdołała unieść wysoko różdżkę, źródło światła wyskoczyło zza dębu. Jakoby zahipnotyzowana wpatrywała się w jaśniejącą srebrno-białą łanię, która kroczyła ku niej dumnie, z piękną głową, skrzącą się niemal jak kryształ. Jedynie jej oczy wydawały się tracić swój blask na tle oplatającej ich zewsząd poświacie. Bowiem bijąca z nich momentami pewność siebie rozpływała się na tle szklistego obsydianu. I choć można było w nich ujrzeć najjaśniejsze gwiazdy, tonęły w otchłani smutku. Zachodziły łzami, te zaś ściekały po subtelnie zarysowanych kościach policzkowych łani, budząc w sercu Hermiony przeszywający na wskroś ból. 

Z amoku powstał wspomnień tłok,

Jeszcze tylko jeden krok.

Stały pośród puszystego śniegu, przelęknione, ze splecionymi spojrzeniami, a z ich oczu wyzierał ból. Żadna się nie poruszyła, jakby obie zostały przykute do błękitnego lodu, który się pod nimi znajdował. Hermiona pragnęła coś powiedzieć, lecz czuła, że nie zdoła wykrztusić z siebie ani słowa. Drżała na całym ciele i prawie nic nie widziała, gdyż spod jej przymkniętych powiek spływały łzy, gorzkie i słodkie zarazem. Krańce jej pola widzenia wypełniała wyłącznie szara mgła. Serce biło coraz to mocniej, próbując wyrwać się z piersi, a myśli nakładały się na siebie wzajemnie. Po chwili wahania przygryzła wargę i dzielnie próbując się opanować, zbliżyła lekko chwiejnym krokiem do magicznej istoty. Wysunęła przed siebie lewą dłoń, trzymając stale prawą na różdżce w razie niespodziewanego zagrożenia. Aczkolwiek siła emanująca od łani nie przypominała w żaden sposób czarnej magii, a pragnienie jej pogładzenia wydawało się być silniejsze od Hermiony.

Uczucie porwie ją,

Bo nadzieją nazwie ją.

Głos zamarł Hermionie w gardle, kiedy de novo spojrzała na łanię. Albowiem wciąż nie pozostawiała śladów na grubej pokrywie śnieżnej, a jej ciało bladło w obliczu nocy. Pogrążone w czarnej rozpaczy oczy płonęły na przekór nieskończonej ciemności, dopóki nie zwęgliły się do końca i nie straciły na swoim blasku. Kopyta formowały się w metaliczne wstęgi, które mknęły w niespotykanym tempie, przypominając węże. Z każdym dotykiem łania wydawała się mniej wyrazista. Wkrótce polana rozbłysła, a osobliwy twór, jakim był patronus Severusa, zniknął.

Lecz nadziei nie ma już,

Bo on tchnienia nie wyda już.

Nieznana dotychczas Hermionie fala smutku zalała jej serce, a odmęt żalu objął jej tułów ze wszech stron, tak że niemal zniknęła pod jego promieniowaniem, zupełnie jak rzeczywistość…

Zegar obróci się o półmrok, w nicość rzuci ją, choć on zginął już.

~*~