poniedziałek, 27 maja 2019

Rozdział 2



Zatracona bez końca
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok

Przylegała twarzą do ziemi, wsłuchana w ciszę, nie do końca pewna, czy jest sama. Aczkolwiek nikogo nie słyszała, toteż dłuższą chwilę potem, a może bez jakiegokolwiek upływu czasu, dotarło do niej, że istnieje. Musiała być czymś więcej niż nieucieleśnioną myślą, ponieważ spoczywała, zdecydowanie spoczywała na jakiejś powierzchni. Zatem posiadała zmysł dotyku. Prawie tak szybko, jak doszła do tego wniosku, Gabrielle stała się świadoma, że ją obnażono. Trwała w samotności, więc całkowicie się tym nie przejmowała, a wyłącznie zastanawiała, czy w dalszym ciągu dysponuje umiejętnością widzenia. W momencie uniosła powieki i mętny obraz zalał jej umysł, przypominając nową, zrodzoną w wyobraźni rzeczywistość. Krwisto-czarne plamy ociężale wdzierały się przez mgłę, rozlewając wokół. Widok wciąż się rozmywał, lecz z minuty na minutę stawał się coraz bardziej przejrzysty. Barwy nabierały ostrości, a plamy formowały się w nienaturalne kształty – aż w końcu aberracyjne sylwetki okazały się być zastygłymi w niemym krzyku ciałami.
Im dłużej patrzyła przed siebie, tym więcej rzeczy stawało się widocznych. Nienaturalnie powykręcane zwłoki zalegały wokół ruin zamku, tworząc krajobraz po bitwie. Porywisty wiatr targał szatą jednej z kobiet, ujawniając początkową ciążę. W gardle leżącego nieopodal mężczyzny ziała dziura po ostrym jak brzytwa zaklęciu.
Dopiero wtedy Gabrielle uświadomiła sobie, że to wydarzyło się naprawdę.
— Nie! — Jej oczy szkliły się coraz bardziej, aż łzy się przelały i jedna spłynęła po policzku.
Myśli wirowały, mówiąc, że wcale się nie boi, chociaż serce twierdziło inaczej, biło mocno, pompując już prawie wrzącą krew do żył.
Wtenczas obróciła się cierpliwie w miejscu, po czym poczęła mierzyć wzrokiem okolicę – która wydawałoby się, kształtowała się przed jej oczami – jednak jedynym, co ujrzała, była lepka, na wpół skrzepnięta krew skapująca ze zwłok Harry’ego Pottera.
Gabrielle odchyliła głowę do tyłu, przytknęła dłoń do ust, po czym zawyła głośno: „Nie… Harry, nie!”. Lecz słowa zamarły na jej wargach i zabrzmiały jak bełkot, a oczy zamieniły się niespotykanym blaskiem. Po chwili Gabrielle rzuciła się w stronę Harry’ego i potrząsnąwszy nim, wykrzyczała w przestrzeń: „Dlaczego?”.
Wciąż zastanawiała się, czy wyobraźnia nie płata jej figli, choć wydawało się to kompletnie absurdalnym pomysłem, bo nie był to zwykły koszmar, a powracające wspomnienie… Miała wrażenie, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj.
— Gabrielle…! — Dobiegł ją krzyk z oddali.
Imię brzmiało tak obco. Czuła się, jakby słyszała je po raz pierwszy.
— Gabrielle…
I wtedy znów ujrzała twarz rudowłosego chłopaka, i jego sine z zimna usta błagające ją, by przeżyła, dla niego. Błękitny promień mknący prosto na nią i szept Rona: Defensio. Już wiedziała, że Hermiona Granger istniała tylko w jej głowie i wyłącznie natłok wspomnień pozwoli, by na powrót ją ożywić. Od teraz była Gabrielle White, czarownicą półkrwi, służącą Malfoyów. „Dlaczego mnie zostawiliście?” — cicho zaszlochała, ale nie dane jej było myśleć o stracie Rona i Harry’ego.
— Gabrielle…
Powieki znów jej drgnęły, a potem powoli rozchyliły się. Rozejrzawszy się ponownie, spostrzegła, że jest w całkowicie innym miejscu niż przedtem. Nie dręczył ją już widok martwych ciał ani poczucie wszechogarniającego lęku. Nienaturalnie wydłużone kształty zlewające się z jaskrawymi plamami światła wyłaniały się przed nią, łagodny szum pieścił uszy. Wcale nie czuła się mniej zagubiona w tej mglistej rzeczywistości, ale z jakiegoś powodu ogarnął ją spokój.
— Gabrielle…
Nadal tępo wpatrywała się przed siebie, lecz kiedy tylko jej oszołomiony wzrok napotkał Ines, na nowo odzyskała zmysły. Przebudziwszy się całkowicie, usiadła nazbyt gwałtownie, przez co z powrotem upadła na poduszki. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że cały czas była w łóżku.
— Krzyczałaś — powiedziała Ines.
Jej zielone oczy w kształcie migdałów badały troskliwie twarz Gabrielle, podczas gdy gęste rzęsy rzucały długie cienie na wyraźnie zaznaczone kości policzkowe Ines. Równie gęste blond włosy spływały jej prawie do pasa. Do tego wszystkiego miała wspaniale bladą skórę, którą podkreślał aksamitny błękit jej sukni. Jedynie wytarte, wręcz brunatne pantofle zdawały się nie eksponować piękna Ines.
— Często je miewasz? — zapytała nieśmiało, przerywając drażniącą ciszę. — Koszmary — dodała, kiedy nie dostała odpowiedzi. — Czy często masz koszmary, Gabrielle?
Rozczarowana milczeniem koleżanki Ines nie wyszła, nie ponowiła też pytań, w zamian wzięła w dłoń wilgotny ręcznik i zaczęła obmywać rany Gabrielle – których ta nabawiła się przy spotkaniu z Greybackiem i Yaxleyem – tym samym zmywając zaschniętą krew z jej ciała.
— Słyszałaś o mnie… — Odezwała się nagle Gabrielle, zwracając na siebie pełną uwagę Ines. — Skąd o mnie słyszałaś razem z Amandą? I co o mnie mówiono? — Głos jej drżał. Myśli wyślizgiwały się i ulatywały w powietrze, trącane niepokojem. Serce kołatało niczym bezwolny liść na wietrze, a strach i ciało stapiały się w jedno.
— Niewiele. Tak naprawdę prawie nic. Wiedziałyśmy tylko, że przybędzie trzecia służąca. Nie znałyśmy terminu twojego przyjazdu, imienia ani nie wiedziałyśmy, jak wyglądasz. Dlaczego tak cię to martwi? — Ines była zdumiona reakcją nowej koleżanki. Nie mogła pojąć jej dziwnego zachowania.
Gabrielle jednak znów nie odpowiedziała, a jedynie wpatrzyła się jeszcze głębiej w widok za oknem.
— Ciągle lękasz się czegoś — ciągnęła Ines. — Widzę to i nie rozumiem tego. Trafiłaś do najznamienitszej rodziny czystokrwistych. Inni nie mieli takiego szczęścia, spotkał ich o wiele gorszy los. 
Ale Gabrielle jakby nie słyszała jej słów, wciąż czuła stratę, ból i wszechogarniającą pustkę. Żyła, choć w niczym to nie przypominało życia. Spała, jadła i pracowała, i tak oderwana od rzeczywistości pamiętała.
— Nie znasz ich — rzuciła krótko Gabrielle, nie odwracając się do towarzyszki. — Malfoyowie nie znają granic i zahamowań, doskonale wiedzą jak uderzyć, by zabolało najmocniej.
— A więc to ich się lękasz? — spytała zaskoczona Ines.
— Nie, lękam się tego, co było i obawiam tego, co jest teraz.
Przeżyj dla mnie, Hermiono.
— Twoje koszmary. To o nich mówisz. — Nie było to pytanie, a raczej stwierdzenie. Ines już wiedziała.
Zapadła na moment cisza, pośród której było słychać wyłącznie przerywane oddechy.
— Cokolwiek straciłaś, musiało to być dla ciebie bardzo ważne — powiedziała po chwili Ines.
— Straciłam wszystko, Ines — przyznała spokojnie Gabrielle, choć jej oczy błyszczały łzami.
— Przykro mi, naprawdę, ale musisz wiedzieć, że powrót do przeszłości niczego nie zmieni.
— Wiem o tym — szepnęła, po czym wstała z posłania i skierowała się do przydzielonej im łazienki.
— Spotkał nas dobry los, Gabrielle. Musisz w to tylko uwierzyć i poddać się zasadom panującym we dworze, a zobaczysz, że Malfoyowie nie są tacy okrutni, jak myślisz.
— A co z pozostałymi? — zapytała zdawkowo.
— Malfoyowie zdecydowanie różnią się od pozostałych śmierciożerców. Są tradycjonalistami, patrycjuszami. Nie pozwolą, by ktoś niższej rangi mógł rozkazywać i wymierzać kary ich służącym. W końcu należymy do nich i to im mamy być podległe.  Z tego względu nieprzestrzeganie zasad we dworze jest srogo karane. Nie możesz prowokować Malfoyów. Najlepiej zanim coś skończysz, upewnij się, że wykonałaś to poprawnie. Nie kłóć się, przyznaj się do błędu, nawet jeśli go nie popełniłaś. Bądź pokorna, a to uratuje ci życie. — Ines spojrzała na zamknięte drzwi łazienki. — Malfoyowie, tak czy owak, to śmierciożercy, więc przezorność ci nie zaszkodzi.
Wkrótce potem Gabrielle wyszła z łazienki. Jej szaty spływały po niej tak, jakby wciąż wisiały na wieszaku, a burzliwe, brązowe loki sterczały we wszystkie strony, tworząc nieludzki nieład.
— Musimy popracować nad twoim wyglądem — stwierdziła Ines, której zmarszczony nos niemal przypominał grymas obrzydzenia Narcyzy Malfoy.
Gabrielle obrzuciła spojrzeniem swoją sylwetkę i jedynie ciaśniej opatuliła się czarnym materiałem potarganej sukni.
— Nie jesteś zwykłą służącą, jesteś służącą Malfoyów, a Malfoyowie są estetami, Gabrielle! — Przenikliwe oczy Ines wyrażały najszczersze zdumienie, jakby to, co powiedziała, było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. — Chyba nie chcesz złamać reguł?
— Reguły? A czy oni przestrzegają jakiekolwiek zasady? Zabijają, krzywdzą, wykorzystują. Widzisz tu jakiekolwiek zasady, Ines? Bo ja nie. Jesteś taka sama jak oni. Nawet nosisz się tak jak oni — odparła wzburzona Gabrielle. — A może… może ty jesteś charłakiem, Ines?
Śmiech Gabrielle rozbrzmiał głucho, odbity od ścian.
— Mogłam się tego domyślić — dodała pomiędzy spazmami histerii.
Nie mogła już dłużej patrzeć na Ines. Pragnęła się stamtąd wydostać i biec. Biec na drugi koniec świata. Daleko od tej klatki, jaką był dwór Malfoyów. Daleko od przytłaczających wspomnień.


poniedziałek, 13 maja 2019

Rozdział 1



Za zasłoną Morfeusza
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok

Krzewy przykrył cień, pochłonął mrok. Atramentowa tafla niczym bezdenna czeluść pochłonęła zmysłowe fiolety i baśniowe róże, które jeszcze przed momentem lizały z rozkoszą delikatny jedwab zlewającego się ze słońcem nieba. Postrzępione kłębowisko mknęło przez nieboskłon, ledwie pozostawiając po sobie jakikolwiek ślad. Aksamitne wstęgi mimowolnie oblekały czające się tuż za nocną mgłą gwiazdy, a jesienny zmierzch rozścielał płachty, odziewał lądy i morza. Srebrny glob w postaci sierpa podniósł się znacznie i przygasł. Świat zewsząd posiniał, a spowity błogą ciszą pokaźny wiejski dwór wyłonił się z ciemności, oświetlony jasną łuną księżyca.
Wtem brzozy wionęły kaskadą gałęzi i zielone baldachimy liści opadające bezwiednie nad wyszukanymi fontannami zatrzepotały w powietrzu, zaś purpurowe liście – spadły niczym łzy. Przez krótki moment unosiły się z wolna, po czym zaczęły tonąć pośród cichych plusków wody, nieumyślnie tańcząc w ich rytm, aż wreszcie migoczące lustro pozostało nieskazitelne.  
Przez romboidalne kratki szyb dolnych okien sączyło się światło, a gdzieś poza szpalerem dyskretny szum owiewał skryte w alejkach ławki. Podczas gdy wokół pod osłoną księżyca kroczyły pawie, z pogrążonego w mroku kwiatowego raju błyskały marmurowe posągi. W majestatyczny sposób oblane migotem gwiazd przemycały przepych elegancją. Tymczasem, nużąc się w czarnej jak noc czeluści, zmieniały swój nadzwyczajny kształt. Skamieniałe ciała niejako ożywały, skute lodem serca – topniały, niosące w sobie jakąś odrazę oczy – odzyskiwały zdolność widzenia. W tej jednej chwili zastygłe monumenty wracały do życia. Ich odwieczne spojrzenia powtórnie zatapiały się w duszę ogrodu.
Czas jakby boleśnie zwolnił, prawie się zatrzymał.
— Ron… — Stłumiony szloch poniósł się echem. — Tak bardzo za tobą tęsknię.
Wytrącone z zadumy pomniki gwałtownie zadygotały, jak gdyby lament kompletnie je oszołomił. Dyskretnie obróciwszy się, zerknęły z ukosa na płaczącą dziewczynę. Siedziała tuż przy różanym żywopłocie, skulona i zraniona, z myślami krążącymi z dala od ogrodów Malfoyów. Zdawały się ją nie obchodzić ciężkie nożyce wbijające się w jej dłoń. Wciąż łkała, zupełnie nie zwracając uwagi na żywopłot, którym miała się przecież zająć.
Przed jej oczami błyskało naznaczone szkarłatem ostrze, mieniące się w blasku zachodzącego słońca. Rozdzierało jej umysł na kawałki. Czarna, gęsta maź lejąca się z rany i wsiąkająca w ziemię. Żałosny, przejmujący kwik i on… dostojny mężczyzna o paskudnym obliczu. Ostrze nadal tkwiło w jego dłoni i zagłębiało się w ciele, raz po raz, wsuwając głębiej i głębiej. Oczy rudowłosego chłopaka gasły, jednak w dalszym ciągu patrzyły na nią… Zupełnie jak wtedy, kiedy musnął wargami jej policzek i chwycił za rękę. Czekał, aż w końcu podjął decyzję, postawił wszystko na jedną kartę. Pocałował ją, a ona go nie odrzuciła.
Wstrzymawszy oddech, zacisnęła pięści i przymknęła powieki. Rzewne łzy spłynęły po jej drobnych policzkach. Morfeusz po raz kolejny otoczył ją ze wszech stron. Zarzuciwszy zasłonę wspomnień, wciągnął ją w wir przeszłości. Przeszłości, której nie chciała pamiętać. Nie ze względu na sam akt śmierci, ale na niezabliźnioną ranę w sercu, powstałą po stracie przyjaciela. Wszak nie mogła go uratować… Była równie stracona co on. A jednak przeżyła.
Z każdym nowym zanurzeniem nostalgia wkradała się do jej umysłu, a obraz stawał się wyrazistszy, aż przybrał formę snutego na jawie snu. Na tyle prawdziwego, że służąca mogła go pomylić z rzeczywistością. W pewnym momencie kotara Morfeusza opadła, iluzja znikła, wspomnienie odeszło, a wraz z nim wiatr. Szum ucichł, pąsowe liście zginęły w otchłani sadzawki; naraz wszystko ustało i błoga cisza zaczęła napawać ogród.
Kiedy dziewczyna przebudziła się ze swoistego snu, drżącymi z zimna dłońmi przycięła ostatnie kosmyki bluszczu.
Szła powoli wąską ścieżką, jej bose stopy stąpały po bujnej trawie. Trzęsła się, a jej ręka nieprzerwanie krwawiła, odkąd potknęła się i uderzyła dłonią o sekator.
Leciutki powiew wiatru niczym fala przyboju poruszył szumiącym listowiem, a zalegająca między pniami mgła nagle się rozpłynęła. Usłyszawszy delikatny zgrzyt bramy, dziewczyna zamarła na moment w bezruchu, jak gdyby żywopłot ją przytłoczył, zamknął, a przejmująca i niekończąca się nicość pochłonęła. Dziewczyna czuła ogromny ciężar w piersi. Była niemal pewna, iż słyszy głośne bicie swojego serca. Bezustannie zerkała przez ramię, kiedy poprawiała białe kamienie, okalające chodnik.
W oddali pojawiły się dwa ledwie widoczne cienie. Nieustannie ujawniały się w jasnym świetle księżyca, by po chwili zniknąć pod konarami zwisającymi nad drogą. Odgłos ich rytmicznych kroków tłumiły rozłożyste krzewy dzikich jeżyn, płożących się tuż przy alei. Towarzyszący postaciom szelest peleryn i chrzęst uciekającego spod butów żwiru wydawał się jedynie przyspieszać ich tempo. Jednak jeden drobny szmer sprawił, że błyskawicznie się zatrzymali, a Yaxley momentalnie uniósł różdżkę, celując w mrok ponad głową towarzysza.
— Ach, ten Lucjusz. Zawsze lubił sobie dogadzać — prychnął Yaxley na widok śnieżnobiałych pawi sunących majestatycznie po żywopłocie.
Wówczas żujący swoje pożółkłe pazury Greyback przystanął. Rozejrzawszy się wokoło, wciągnął głęboko powietrze. Niejako spodziewał się napotkać strach, choć w zamian odurzył go słodko-orzeźwiający zapach, który na tle brudu, potu i krwi zdawał się mocno kontrastować. Wilkołak mimowolnie polizał wargi i zaciągnął się bijącą wonią. Podniecenie zalewające jego umysł było niemal namacalne. Wciąż czuł rosnącą ekscytację, kiedy opieszale osuwał się w cień, walcząc z samym sobą. Słabość definitywnie przejmowała nad nim kontrolę. Po chwili jakby z mgły zobaczył wyłaniającą się dziewczynę.
Ogromny sekator, który dzierżyła w dłoni służąca, upadł z trzaskiem, a wraz z nim świeże krople krwi.
— Kogo tutaj mamy? — warknął Greyback, nie odrywając wzroku od spłoszonej służącej.
Powietrze ugrzęzło jej w płucach. Wnet stało się ciążącym pod żebrami ołowiem.
Zbliżywszy się, bezlitośnie przyciągnął ją ku sobie i przechyliwszy, zaczął wdychać jej zapach. Zagryzła zęby i spróbowała się wyswobodzić szarpnięciem. W odpowiedzi Fenrir brutalnie wykręcił jej przegub, aż z sykiem rozwarła palce. Płynnie jak myśl znalazł się za jej plecami i przygniótł do szpaleru kolczastych ogników. Gęsto wijące się pędy wbiły się głęboko w skórę dziewczyny. Nim odurzył ją metaliczny swąd krwi, poczuła w miejscu rany szorstki język wilkołaka, którego skrupulatne zmysły dusiły ostatki tlącego się w nim człowieczeństwa. Fenrir bezpowrotnie poddając się przelotnej fascynacji, przejechał ziemistą dłonią po jej policzku.
Kwiaty i drzewa znów zasnuły się mgłą, gdy łzy po raz kolejny tego dnia napłynęły do oczu dziewczyny.
— Jak on umie się urządzić — przerwał narastającą ciszę Yaxley. — Pawie, służące…
Słyszała tylko bicie swojego serca.
— Nic dziwnego, że mu się nie nudzi. Zapewne ma pełne ręce roboty — kontynuował, uśmiechając się paskudnie.
Czuła na karku jedynie chłodny oddech przeznaczenia.
— Spokojnie, to jeszcze nie czas na zabawy, dziecino — dodał, po czym pozwolił, by jego różdżka opadła. — Ale wkrótce, kiedy znudzisz się Lucjuszowi, zagwarantujemy ci rozrywkę. — Oczy Yaxleya zalśniły drapieżnym blaskiem.
Widziała wyłącznie błyszczące w świetle księżyca kły wilkołaka.
— Chodźmy, Greyback. Nie możemy się przecież spóźnić.
Powiedziawszy to, zerknął na nią z ukosa jak na najobrzydliwsze stworzenie, z jakim kiedykolwiek się spotkał, i odszedł, a wraz z nim ociągający się Fenrir. Ich kroki ucichły, odór zniknął, a gdy wreszcie odważyła się podnieść wzrok, ich sylwetki były od niej daleko. Zostawili ją.
Machinalnie opadła kolanami na zroszone własnymi łzami kamyczki.
— To nie musiało się tak skończyć.
Na dźwięk głosu poderwała się gwałtownie i po raz pierwszy zauważyła kogoś równie bezbronnego co ona.
— Powinnaś bardziej uważać. Greyback niekiedy traci nad sobą kontrolę.
Wzruszyła mimowolnie ramionami.
— Nie jesteś chyba tutaj zbyt długo? — Zielone oczy przybyłej dziewczyny bacznie ją obserwowały. Śledziły jej ruchy i lustrowały sylwetkę od góry do dołu. — Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
— Nie — odpowiedziała, a jej głos się załamał. — Jestem tutaj od niedawna.
— Zdaje się, że jesteś trzecią służącą. Słyszałyśmy o tobie z Amandą. Witaj, jestem Ines. — Wyciągnęła niewielką dłoń w geście powitania, a jej gęste blond włosy opadły kaskadami na ramiona.
— Gabrielle — zaczęła, instynktownie się wahając — jestem Gabrielle White.
Ines jednak nie dostrzegła jej niezdecydowania i w odpowiedzi szeroko się do niej uśmiechnęła.



niedziela, 5 maja 2019

Prolog



Hogwart, Wielka Brytania, 1998 rok


Ziemia pod jej stopami drgała od bezustannie osuwających się głazów. Spod przymkniętych powiek wymykały się łzy. Skąpana w smutku, z zaciśniętymi palcami na różdżce, spojrzała na Ronalda, bez tchu mrugając oczami i próbując pojąć, co się właściwie stało. Wciąż szumiało jej w głowie, jakby powoli traciła panowanie nad umysłem.
Delikatnie dotknęła jego dłoni. Lecz on nadal nie podniósł na nią wzroku.
— Proszę — szepnęła piskliwie. — Nie zostawiaj mnie.
Ronald w odpowiedzi jedynie złożył na jej czole pożegnalny pocałunek i ponownie wpatrzył się w dal.
— Tacy słabi — kontynuował Czarny Pan. — To koniec. Przegraliście!
Cisza zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, pozostawiając po sobie przedziwne uczucie. Jak gdyby ktoś niespodziewanie uderzył ich w twarz. Na sekundę powietrze ugrzęzło w ich piersiach. Ukłucie przeniknęło do kości. Było w nim coś… okropnego.
Hermiona zacisnęła zęby i w odruchu buntu pokręciła głową na znak niedowierzania. Chciała się szorstko roześmiać i uwierzyć, że to żart, ale ze zdławionej krtani wydobyło się jedynie kwilenie.
Czarny Pan kroczył na przedzie wraz z wijącą się u jego stóp Nagini.
— Bello, moja droga… — powiedział aksamitnym głosem, kiedy na nowo omiótł wzrokiem plac bitwy — spisałaś się.
Ciało Bellatrix objęła fala żaru; oczy rozbłysły z wdzięczności, a w kącikach ust pojawił się błąkający uśmiech. Ledwie zdołała wytężyć siły, by nie opuścić szeregu.
— Jest twój — dodał Czarny Pan, patrząc na najmłodszego chłopaka Weasleyów.
— Panie mój — zaczęła, skłoniwszy się w podzięce. — Dziękuję.
Wtem Bellatrix ruszyła ku podarunkowi, zanosząc się perlistym śmiechem.
Crucio!
Z gardła Ronalda wydobył się jęk, który przeszedł w głośny wrzask. Choć z tyłu nie było nikogo, jego kolana się ugięły, jakby pod kopniakiem, i zaryły o ziemię. Słaniając się, drżał z bólu.
Hermiona cofnęła się o kilka kroków, po czym załkawszy głośno, pobiegła pędem przed siebie. Jednak po chwili ktoś ją złapał za ramiona, mocno przycisnął do swojej klatki piersiowej i zaczął głaskać kciukiem, szeptając uspokajające słowa. W końcu mężczyzna ją puścił tak niespodziewanie, że zatoczyła się i omal nie upadła.
— Ron! — zawołała. — Zostawcie go!
Oczy Lestrange mimowolnie zachodziły mgłą, a serce tańczyło na krawędzi obłędu. Mrok oplatał jej ciało ze wszech stron; otaczał ponuro, kiedy spoglądała na ból tej dwójki.
Ronald poruszył się nieznacznie i zaczął wstawać, lecz mimo że Bellatrix przerwała zaklęcie, nie mógł ustać na osłabionych nogach. Klęcząc, przez zmrużone oczy dojrzał Hermionę.
Defensio* — szepnął.
Słaba smuga błękitnego dymu uniosła się wokół, gdy kolejny leniwy promień wypłynął z różdżki Rona. Pomknąwszy w stronę dziewczyny, z zatrważającą szybkością zatrzymał się tuż przy niej, po czym zewsząd owinął i wniknął głęboko pod jej skórę.
— Przyprowadźcie ocalałych — powiedział obserwujący padającą Hermionę Czarny Pan. — Wszystkich.

*Defensio – zaklęcie stworzone na potrzeby opowiadania; działa podobnie co Obliviate, jednak w odróżnieniu do niego, Defensio nie usuwa pamięci danej osoby, tylko związane z nią wspomnienia.