Dotyk zła
Malfoy
Manor, Wiltshire, 2000 rok
„Ogród zmienił się równie mało co sam
dwór. Zadbany jak przed laty” – pomyślał z satysfakcją Rudolf i zapukał do
drzwi, niemodną już dziś, srebrną kołatką. Otworzyła je Ines.
— Witamy w Malfoy Manor, panie Lestrange.
Pan Malfoy z paniczem już na pana czekają. Proszę za mną — powiedziała.
Oddawszy elegancki ukłon gościowi,
zaprosiła go do środka.
Szepty z portretów przywitały go niby
kłębiące się w głowie myśli, mające w sobie coś mrocznego. Rudolf przestąpił
próg holu urządzonego w barokowym stylu. Panowała w nim niewyobrażalna cisza.
Zgęstniałe powietrze otuliło go niczym bezszelestny oprawca, a drzwi zamknęły
się za nim, odcinając potencjalną drogę ucieczki. Idąca przed nim służąca
oświetlała świecznikiem korytarz, kiedy podziwiał doskonale zachowane antyki. Sprawiały
wrażenie nietkniętych wojną czarodziejów, tak spokojnych jak lustro
nieskazitelnie czystej wody.
— Pan Lestrange — oznajmiła Ines, a twarz
siedzącego w fotelu mężczyzny, na którą padał pełgający odblask kominka,
zwróciła się w stronę wyjścia, gdzie stał przybysz.
— Rudolfie, przyjemnie znów cię widzieć. Ile
to już minęło? — Rozłożył bezradnie dłonie i rozbawiony własną niemocą,
parsknął na tyle głośno, że kąciki ust jego towarzysza uniosły się na kształt
uśmiechu.
— Całe lata, Lucjuszu. Wybacz mi tę długą
nieobecność w twoim dworze, lecz miałem kilka sprawunków do załatwienia… — I zasiadł
w głębokim fotelu, dodając po chwili: — Nie łatwo jest pozbierać się po śmierci
żony. Nawet jeśli wiesz, że nigdy nie była ci prawdziwie oddana.
— Istotnie — rzucił. Następnie wyjął
długie cygaro z onyksowej popielnicy leżącej na kryształowym stoliku. Odciął
końcówkę hawany i przyłożył trzymane cygaro do ust, a to odpowiednio
rozżarzone, momentalnie zaczęło się dymić. — Mniemam jednak, że zdążyłeś
ochłonąć i coś cię do mnie sprowadza, skoro pozwalasz mi nacieszyć swój wzrok twoją
obecnością.
— Jak zwykle konkretny. — Zaśmiał się
Rudolf. — Choć w pewnym stopniu się nie mylisz — dopowiedział, tym samym
ściągając na siebie baczny wzrok Lucjusza.
— Doprawdy ślizgońskie podejście,
Rudolfie. Niemniej nie trzymaj mnie tyle w niepewności, nic nam obu po tym.
— Nasz Pan szuka kogoś na miejsce Belli.
Kogoś, kto godnie ją zastąpi. Wiesz, co to oznacza, Lucjuszu?
Podniósł brwi i bez zdumienia, lecz
ciekawie patrzył w oczy Lestrange’a. Blask ognia padał na jego twarz spokojną i
bystrą.
— Oddaj mu Ginewrę Weasley, a Czarny Pan
cię uhonoruje — dodał Rudolf, kiedy uznał, że Lucjusz nie ma zamiaru się
odezwać.
— Sądzisz, że mu to wystarczy? Nie bądź
naiwny bardziej niż poległy Dumbledore.
— Jak śmiesz mnie porównywać do tego…
zdrajcy krwi! Czy ty nie rozumiesz powagi sytuacji, Lucjuszu? Co się z tobą
dzieje? Kiedyś byś się tak łatwo nie poddał.
Nim zdołał coś więcej wykrztusić, Lucjusz
wstał i przyłożył do jego krtani różdżkę.
— Kiedyś i ty byś inaczej zareagował na
plan naszego Pana. Zatem nie oblewaj mnie pomyjami, jeśli i tobie się one
należą — wysyczał zimno, po czym ruchem dłoni przywołał do siebie służącą. —
Sądzisz, że zdobył odpowiednią moc, by podbić resztę terenów? Czy może
sugerujesz, że szybciej otrząsnął się po stracie Belli niż ty? — zapytał bez
cienia ironii. — Chyba nie myślisz, że wybierze ciebie?
Rudolf z początku słuchał uważnie każdego
słowa, a złość w nim powoli narastała, ale kiedy do salonu weszła brązowowłosa
służąca, jego zainteresowanie spoczęło na niej. Obserwował jak stawia karafkę z
whisky na stoliku, jak nalewa do szklanek trunku, a nawet jak niezdarnie
zabiera popielniczkę z niewypalonym do końca cygarem i stawia je na tacy.
Dostrzegł to Lucjusz i zamilkł na moment, śledząc wzrok towarzysza, który
błądził od dłoni do twarzy dziewczyny.
— Wybacz mi, Lucjuszu, moją śmiałość. To
oczywiście twoja decyzja, jednak to jedna z możliwości, dzięki której zdołałbyś
odzyskać dawną pozycję w wewnętrznym kręgu. Nie uważasz? — powiedział, dopiero
gdy służąca opuściła pomieszczenie.
— Rozumiem, że mówisz mi to ze względu na
więzy rodzinne, czyż nie? W przeciwnym wypadku pomyślałbym, że chcesz mnie
wpakować w niezłe bagno. Dlaczego sam nie skorzystasz z tej – jakże c u d o w n
e j – okazji?
— Wiesz, że… Od pewnego czasu nie jestem w
najlepszej formie. Chcę odetchnąć z dala od wojny.
— Zaskakujesz mnie, Rudolfie. Niegdyś
zagorzały wyznawca Czarnego Pana, dziś uciekinier. Nie pomyślałbym nigdy, że
śmierć Belli wpłynie na ciebie w ten sposób. — Podniósł szklankę, uwolnił z
niej ostatnie krople trunku i posłał je w głąb gardła. — Wypijmy za to.
I po raz kolejny posłał po Gabrielle.
Zjawiła się niemal od razu. Dzierżyła dumnie w ręku metaliczną tacę, a na niej
pełną butelkę whisky.
— Jest coś jeszcze, Lucjuszu. On szuka
szlamy i to nie byle jakiej.
Służąca kroczyła dumnie, aż zatrzymała się,
jakby przed niewidzialnym murem.
— Co przez to rozumiesz? — spytał Malfoy.
— Granger — rzucił oschle Lestrange.
Nagle wszystko, co trzymała, wyślizgnęło
się jej z dłoni. Spadło wprost na – nieskazitelnie czysty jak lód – stolik,
krusząc i opryskując twarze mężczyzn odłamkami szkła pomieszanego z alkoholem.
Podczas gdy kleista ciecz oblepiła zmarszczki Rudolfa, kryształ osiadł na jego
kilkudniowym zaroście.
Lucjusz zatrząsł się ze wściekłości. Gniew
promieniował z niego falami niebywałego ciepła, a magia unosiła się w
powietrzu.
— Ja… Przepraszam — jęknęła cicho
wystraszona Gabrielle i przetarła oczy.
A Rudolf złapał za ramię – sięgającego po
różdżkę – Malfoya.
— Uczyń mi tę drobną przyjemność,
Lucjuszu, i pozwól, że to ja się nią zajmę.
Właśnie wtedy zrobił coś, czego w życiu
nie spodziewałaby się po nim nawet w najśmielszych snach.
— Przyznasz, Rudolfie, że powinnością
gospodarza jest spełniać zachcianki gościa, lecz tej nie mogę spełnić —
powiedział jakby nigdy nic, kierując się ku drzwiom. — Lepiej będzie jak już
wyjdziesz.
— Wyrzucasz mnie? — Lestrange nie był
pewien, czy to jakiś przewrotny żart ze strony Lucjusza, czy może próba
zlekceważenia jego osoby.
— Jedynie grzecznie wypraszam, Rudolfie.
Przekaż naszemu panu, że mam dla niego drobny podarek w postaci Ginewry
Weasley, a poszukiwaniami Granger zajmę się osobiście.
— A jednak się zdecydowałeś — odpowiedział
i popatrzył na służącą, która na klęczkach zbierała resztki potłuczonej
butelki, tak jakby mogła ocalić przedmiot, choć nie mogła. — Zdaje się, że one znaczą dla ciebie o wiele
więcej niż by się wydawało — rzucił, wciąż spoglądając na dziewczynę z
poranionymi od szkła dłońmi.
— Istotnie. Byłbym jednak wdzięczny,
gdybyś po raz wtóry nie wtrącał się w nieswoje powinności — odparł z zimnym
uśmiechem Lucjusz. — Skrzat wskaże ci drogę do wyjścia. Żegnam, Rudolfie.
Tak jak zapowiedział, tak się stało, toteż
Lestrange nie zwlekał dłużej i skinął na pożegnanie Malfoyowi, opuszczając jego
rodową posiadłość.
Lucjusz wpatrzył się w Gabrielle swoimi
chłodnymi, acz pięknie szarymi oczami. Spuściła wzrok i gorliwie zaczęła
zbierać pozostałości po stoliku. Zapadła niezręczna cisza.
— Naprawdę nie chciałam. To był wypadek. Nieszczęśliwy
wypadek. — Próbowała sklecić sensowne wytłumaczenie, ale takie nie istniało. A
ona sama nie potrafiła się wysłowić, tak bardzo ogarnęło ją przerażenie na myśl
o karze.
Nie krzyczał, nie wymierzył siarczystego
policzka, ani w ogóle nie kontynuował rozmowy. Zamiast tego podszedł do niej i
ujął jej poranione dłonie w swoje, po czym zaczął wyjmować odłamek za odłamkiem
powbijanego w nie szkła. Na koniec przyłożył do ran materiał, który niemal od
razu pokrył się szkarłatem.
— Nadzwyczaj nieostrożna z ciebie służąca
— stwierdził, tamując różdżką krwawienie i lecząc powstałe blizny.
— Przepraszam — powiedziała raz jeszcze,
jakby bardziej do siebie niż do Lucjusza.
Dawno nie była już tak skołowana jak
teraz. Stał przy niej i ją uzdrawiał, o co jeszcze przed chwilą by go nie
posądziła. Prędzej spodziewałaby się, że zamknie w lochu, pozwoli wykrwawić się
na śmierć, a może odda Rudolfowi i pozbędzie się kłopotu. Zupełnie nie
wiedziała, co nim kierowało.
Zbliżył się nieznacznie.
— Powiedz mi jak ktoś taki jak ty,
zwyczajna służąca, zdołał odnaleźć zaklęcie usuwające skutki czarnej magii.
Przyglądał jej się uważnie, czekając
cierpliwie na to, co zaraz mu odpowie. Jednocześnie oczekując na oznaki
niepokoju, które świadczyć by mogły o potencjalnej tajemnicy przez nią
skrywanej.
— Po prostu dobrze szukałam, panie Malfoy.
— Nie drgnęła, ani o milimetr, choć wewnętrznie szalała w niej burza.
— Doprawdy sądzisz, że uwierzę w te
bzdury? — Roześmiał się. Gdyby nie był
jej panem, wzięłaby taką uwagę za nazbyt kąśliwą. — Z pewnością Draco wspomniał
ci, że nawet Czarny Pan nie znał czaru.
— Skąd pewność, że nie znał? — żachnęła
się aż nadto odważnie.
Przemilczał jednak jej komentarz.
— Widać myliłem się, że będziesz skora do
wyjaśnień, w dodatku w tak mało sprzyjających ci okolicznościach, służko. Nie
wiem, czego mogłem się spodziewać po kimś takim jak ty, na pewno nie
wyjątkowych zdolności — stwierdził ironicznie, mierząc ją nieufnym wzrokiem. —
Z przyjemnością wspomogę Czarnego Pana w kolejnych walkach ze szlamami.
— Jak… Jak pan może?!
— Waż na słowa, dziewczyno — odparł zimno. — Noc w lochu będzie dla ciebie dobrą nauczką.