poniedziałek, 10 czerwca 2019

Rozdział 4


Twarzą w twarz ze wspomnieniami 
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok 

W jej oczach płonął opętańczy blask, jedyny znak zdradzający przerażenie. Zimne i jednocześnie duszne powietrze przeszywały pioruny; złota bransoleta wciąż silnie pulsowała, zaciskając się coraz to mocniej wokół nadgarstka Gabrielle. Każda chwila zwłoki przyprawiała ją o konwulsje. Początkowo ból był ledwie wyczuwalny, ale gdy Gabrielle nie odpowiedziała na wezwanie, magiczne kajdany ścisnęły jej przegub z tak ogromną siłą, że nie sposób było odróżnić, gdzie bransoleta się kończyła, a gdzie zaczynała. Światło od niej bijące przyprawiało skórę Gabrielle o zimno-sine tony i pochłaniało do cna jej zdrowy wygląd, stapiając się z nią, jakby było jej częścią. Dłoń Gabrielle drgała, łzy spływały, a nogi same niosły ją do celu, jak gdyby znały drogę. Być może właśnie znały… Nie wiadomo bowiem kiedy i jak Gabrielle dotarła na miejsce. Nie pozostawało wątpliwości, że to bransoleta kierowała nią przez cały ten czas. Utrzymywała w niewoli i hamowała wszelkie pierwiastki magii. Skazywała na życie w cierpieniu, bez Rona i Harry’ego.
Nagle wrota od biblioteki uchyliły się, bransoleta szczęknęła; piekący ból ustał, szkarłatne plamy na skórze Gabrielle zbielały niczym kość. Przez moment dłoń Gabrielle mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, by na koniec wrócić do pierwotnej wersji. Po oparzelinach nie było śladu.
Dopiero teraz Gabrielle odważyła się podnieść wzrok. Cicho odetchnąwszy, rozejrzała się, ale nie dostrzegła nic poza książkami. Regały sięgające sufitu niemal uginały się pod ich ciężarem, a kryształ, z którego zostały wykonane, niebezpiecznie błyszczał, strasząc swą kruchością. Gabrielle niemal słyszała dźwięk tłuczonego szkła. Nic podobnego się nie wydarzyło. Kryształ był trwalszy niż Gabrielle się zdawało, a miejsce jeszcze bardziej osobliwe niż cały dwór Malfoyów.
To nie była ani zwykła biblioteka, ani zwykłe książki. Te latały, zamieniały się miejscami,  żyły własnym życiem. Podobnie jak witryny, które przesuwały się, czasami nawet znikały, a później znowu się pojawiały. Co dziwniejsze, nie było w tym żadnego chaosu.
— Długo kazałaś na siebie czekać. — Regały rozsunęły się, a spomiędzy nich wyłoniła się wysoka, szczupła czarownica o długich blond włosach, upiętych na górze i rozpuszczonych niżej. — Niemniej jednak mam nadzieję, że było warto — powiedziała, po czym sugestywnie spojrzała na nadgarstek Gabrielle.
Służąca skłoniła się.
— Czy pani Malfoy życzy sobie, bym się ukarała? — Pytanie samo wypłynęło z jej ust.
— Nie. — Lodowato-błękitne oczy Narcyzy krytycznie badały służącą, jakby rozmyślała nad wymierzeniem kary.
Piękno Narcyzy od zawsze przysłaniał grymas, jak gdyby nękał ją jakiś nieprzyjemny zapach, ale tym razem nie tylko się marszczyła, była dużo bledsza niż Gabrielle pamiętała. Nigdy dotąd też nie zauważyła u niej zapadniętych policzków czy cieni pod oczami. Wyglądała na wyjątkowo zmęczoną.
— Nie toleruję spóźnień i nie życzę sobie, by zdarzyło się to ponownie. A teraz zabieraj się za sprzątanie — rozkazała i wyszła, a aksamitno-szmaragdowe szaty załomotały za nią. Sprawiała wrażenie bardziej wyniosłej.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim Gabrielle zdołała się ruszyć. Otrząsnąwszy się, sięgnęła po  przyniesione przez skrzaty domowe środki czystości i suche ścierki. Powolnymi, lecz wprawnymi ruchami zaczęła wycierać księgi. Było to zajęcie żmudne i pracochłonne. Książki bowiem stale uciekały przed Gabrielle, wytrącały z jej dłoni irchę i rozlewały wokoło wodę, podczas gdy regały niby od niechcenia zagradzały drogę. Wszystko działo się niezwykle szybko, aż w końcu z jednego z tomów wypadł czarny kamień z charakterystycznym, zygzakowatym pęknięciem, przechodzącym przez środek. Znaki nadal były rozpoznawalne. Przerwa wzdłuż linii symbolizowała berło Śmierci, trójkąt pelerynę-niewidkę, a ostatni z nich, trzeci – koło – oznaczał Kamień Wskrzeszania.
Nie potrafiła sobie odmówić ich wizyty. Chciała zobaczyć ich jeszcze raz. Szkoda tylko, że nie wiedziała jak oni tego mocno pragną. Przyciągali ją do siebie, nie wiedząc, jak silny wpływ na nią mieli.
Upewniwszy się, że jest sama, wzięła kamień w dłoń i zamykając oczy, obróciła go trzy razy. Kiedy je otwarła, ujrzała wokół siebie srebrzystą smugę. Wątłe ciała stały na marmurowej podłodze. Ni to duchy, ni to prawdziwi ludzie. Mniej namacalni niż żyjące organizmy, ale bardziej niż zjawy. Nim Gabrielle się zorientowała, podeszli bliżej, a na twarzy każdego z nich ukazał się szczery uśmiech, daleki od tego goszczącego u niej w ostatnim czasie.
Serce Gabrielle biło mocno, pompując już prawie wrzącą krew do żył, jakby czegoś się obawiała, jakby ta chwila miała zaraz się rozpłynąć i pozostać tylko wspomnieniem, podczas gdy myśli wirowały, mówiąc, że wcale się nie boi.
— Przeżyłaś — powiedział przyglądający się Gabrielle Ron. — Dla mnie, dla nas.
Jego niebieskie oczy badały troskliwie jej twarz, zupełnie jakby nie mógł się wystarczająco na nią napatrzeć. Delektował się jej widokiem, a przyjemny, ciepły uśmiech wyrażał wszystkie emocje. Odruchowo wyciągnął dłoń. Tak bardzo pragnął ją przytulić i był niemal pewny, że i ona czuła to samo. Nie mylił się, spragniona dotyku Gabrielle gwałtownie poderwała się na nogi, zdobywając się na uścisk, do którego mimo wszystko nie doszło. Ciało Rona rozwiało się niczym kamfora, po czym pojawiło obok. Gabrielle jednak nie pozwoliła sobie na smutek, odkąd tylko je ujrzała.
— Jesteś silniejsza niż myślisz — oznajmił Harry, który przyglądał jej się z wymalowaną troską na twarzy. — Jesteśmy z ciebie dumni.
Oczy Gabrielle mieniły się od gromadzących się gdzieś pod powiekami łez. Ścisk żołądka i pochlebne słowa Harry’ego wywołały w niej poruszenie, tak nieznane jej dotąd. Nic dziwnego, że nie przesunęła się ani o milimetr, pragnąc wrócić do nich i trwać z nimi przez resztę życia.
— Dlaczego, Ron? Dlaczego nie pozwoliłeś mi odejść razem z wami? — Tak właściwie nie wiedziała, dlaczego o to zapytała. Poniekąd pytanie pojawiło się samo, a ruch warg tylko pozwolił, by opuściło jej usta.
— Nie jesteś jeszcze gotowa. Tak wiele jeszcze przed tobą — stwierdził Ron.
— Wy też nie byliście jeszcze gotowi — wyrzuciła na obronę.
Samotna łza opuściła inne i popłynęła po zaróżowionym policzku Gabrielle. ,Choć ich uśmiechy radowały jej serce, a słowa były jak najbardziej prawdziwe, wciąż pozostawali zjawami, których nie mogła dotknąć, a przecież niczego na świecie tak mocno nie pragnęła w tej jednej chwili. Umierała z tęsknoty, poznając wielką moc Kamienia Wskrzeszania.
— Nie chcesz tego i oni też nie chcą. Uwierz mi — dodał Harry.
Jego głos rozbrzmiewał jej w uszach, a widok sztywnych ciał, pojawiających się w myślach budziło nieczyste, obwiniające się sumienie. Gdyby mogła cofnąć czas, zrobiłaby to bez zastanowienia.
— Nie chcę żyć, kiedy każde z was odeszło — szepnęła Gabrielle.
Wpatrywała się błagalnie w Rona, jakby to on miał prawo decydować o jej śmierci.
— Nawet tutaj, bez nas, możesz znów być szczęśliwa. Wystarczy, że spróbujesz —  powiedział Harry, a jego uśmiech i słowa rekompensowały pojawiający się ból.
Regały przesunęły się, kolejna książka świsnęła jej nad głową. To wystarczyło, by powróciła do rzeczywistości.
— Zostaniecie ze mną? — zapytała prawie że błagalnym tonem.
— Zawsze będziemy z tobą, ale musisz o nas zapomnieć — odparł Ron, kiedy zorientował się, że nadszedł czas na pożegnanie. — Nie jesteśmy już częścią tego świata. Ty wciąż żyjesz, Hermiono, my nie. Nie możesz uciekać we wspomnienia, pogrążać się w żałobie.
— Dlaczego? — spytała niepewna, rozpaczliwie trzymając się każdej sekundy. Pomyślała, że nie będzie zdolna żyć dalej, ale przecież im obiecała.
— Spójrz jak to cię niszczy… Nie taką Hermionę znaliśmy. Przypomnij sobie, jak uparta byłaś — rzucił Harry.
— Tak — przyznała cicho. — Tylko że nie jestem już Hermioną Granger, a Gabrielle White.
— Dla nas wciąż jesteś tą samą Hermioną, która nigdy nie poddawała się ot tak. — Postać Harry’ego rozmywała się.
— I tym razem się nie poddam, Harry. Tylko ja mogę was pomścić.
Gabrielle momentalnie wypuściła z dłoni kamień. Była gotowa na zemstę.  W ostatniej chwili spojrzała na poruszającego delikatnie ustami Rona.
— Zawsze będę przy tobie, Hermiono — usłyszała głos Rona, zanim jego postać kompletnie się rozpłynęła.
Ich obecność była nie tylko źródłem odwagi, ale i powodem, dla którego Gabrielle stawiała kolejne kroki w tym zwariowanym świecie. Wreszcie czuła się wolna od wspomnień. 


2 komentarze:

  1. No w końcu! Hermiona wkracza do akcji! Troszeczkę już miałam dość tej jej żałoby i użalania się nad sobą :) Ale tylko trochę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, zdradzę Ci, że ja też miałam dość takiej Granger. Ale, bądź co bądź, to wciąż Granger, Gryfonka :)

      Usuń