wtorek, 2 lipca 2019

Rozdział 5


Smak smutku
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok 


Krople deszczu cicho bębniły, uderzając o szybę okienną, podczas gdy wrota skrzypiały, próbując zatrzymać na zewnątrz niechciany wiatr. Witryny od dłuższego czasu nie zmieniały miejsca. Zastygły, podobnie jak zawisłe w powietrzu księgi i, wpatrująca się usilnie w odległy punkt na ścianie, Gabrielle. W jej oczach odbijało się zmęczenie. Mimo to wciąż trwała w odrętwieniu, niezdolna poruszyć ani ręką, ani nogą. Marszczyła uparcie brwi, pocierając przy tym raz po raz czoło. Obawiała się, że nie jest już sama i że nigdy nie była. Nie trudno przecież o wzbudzenie podejrzeń; szczególnie w takiej rodzinie jak Malfoyów, która, w swoim wyrachowaniu, dbała o ostrożność. Równie dobrze Gabrielle mogła być przewrażliwiona na tym punkcie, choć ewidentnie czuła na sobie czyjś wzrok. Czy to książki? Zaklęcia śledzące? A może omamy?
Wszystko zamarło jakby pod spojrzeniem Meduzy. Czas zwolnił. Zdawałoby się nawet, że jego rytm wyznaczał ledwie słyszalny oddech Gabrielle. Przerywany rozpaczliwym biciem jej serca, które z chwilą nabrania nowego tempa, zaczęło pompować krew z nadzwyczajną siłą.
Wtem Gabrielle odwróciła się nieznacznie, lecz poza regałami i księgami nie dostrzegła niczego niepokojącego. Odetchnęła z ulgą, nieco uspokojona, choć wrażenie bycia obserwowaną pozostało. Rozejrzała się gwałtownie i wtenczas zauważyła wysoki cień. Gdy ochłonęła ze zdziwienia i uważniej mu się przyjrzała, uświadomiła sobie, że patrzą nań szare, bystre, rozbiegane oczy. Były wszędzie. Błądziły od bogato zdobionej ramy okiennej, aż do jej ciała. Mimo to widziały jedynie obraz z wyobraźni. Czarownicę o intensywnie brązowych włosach, żegnającą go przelotnym muśnięciem ust w policzek. Wspomnienie Astorii pochłonęło go do cna i ogłupiło zmysły. Przez moment Gabrielle przypatrywała mu się z zacięciem, próbując odgadnąć jego myśli. On tymczasem stał w głębi biblioteki, a jego platynowe włosy opadały swobodnie na szczupłą, o lekko zarysowanych kościach policzkowych, bladą jak mleko, twarz, która nie wyrażała zdumienia ani złości. Zmienił się, odkąd ostatni raz Gabrielle go widziała. Co prawda sine obwódki wokół oczu zniknęły, ale w obliczu Draco wciąż rysowało się zmęczenie. Coraz mniej przypominał swojego ojca. Choć nie brakowało mu sprytu i cynizmu, to miał w sobie szczyptę szaleństwa Bellatriks.
Gabrielle miała ochotę roześmiać się na całe gardło, ale nie udało się jej, bo skołatane nerwy i zastraszone serce nie uznawały śmiechu. W zamian jej usta wykrzywiły się w paskudnym grymasie, a ona sama skłoniła się przed Draconem, próbując nie zastanawiać się nad absurdem tej sytuacji, nad tym jak podobni teraz się wydawali. Oboje pogrążeni w zadumie, oderwani od świata doczesnego, żyjący w klatce wspomnień. Dzieliło ich wiele: idea, czystości krwi, status, przekonanie o słuszności dokonanych zmian czy wojna, lecz jednocześnie łączyła ich strata i chęć odnalezienia bliskich osób, nawet jeśli tylko w odmętach umysłu.
— Czy… — Ciało Gabrielle zaczęło dygotać. Strach przejął nad nim kontrolę. — Mogę w czymś pomóc, paniczu Malfoy? — Histerycznie piskliwy głos Gabrielle ledwo wydobywał się z krtani, zaciśniętej niemal jak kajdany u więźnia.
Draco spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem i, nadal nie zdając sobie sprawy z jej obecności, dotknął dłonią policzka, którego zwykła dotykać Astoria. Minął długi czas nim wyrwał się z otępienia i powrócił.
— Wynoś się stąd, służko. — Twarz Draco wykrzywiła się w szyderczym uśmiechu.
Nie spodziewawszy się tak szybkiej odpowiedzi, Gabrielle odskoczyła w tył i niepewnie zmierzyła go wzrokiem. Zbyt wiele dziś się wydarzyło, by mogła ot tak opuścić to pomieszczenie. Nie była pewna, ile Draco widział i słyszał, a jeśli stało się to, czego mogła uniknąć i poznał jej starannie skrywaną tożsamość (praktycznie od niej samej), czekała ją śmierć. Prawdziwie okrutna. Długa śmierć. Zwlekała zatem i przedłużała moment odejścia, aż w końcu nie mając wyboru, uprzednio pozbierawszy środki czystości i ścierki, ruszyła ku wrotom biblioteki. Rozchyliła je, modląc się w duchu do nieznanych bogów, by umysł Draco nie okazał się równie trzeźwy, jakim go zapamiętała ze szkoły.
— Zaczekaj — odezwał się nagle, jakby sobie coś przypomniał.
Gabrielle powoli zaczynała żałować swojej lekkomyślnej natury, gryfońskiego przywiązania do przyjaciół – których zawiodła, ujawniając się przed wrogiem. A nawet tego, że nie potrafiła zarzucić na twarz maski i pozbawić się wszelkich emocji. Była słabym szpiegiem w szeregach wroga.
— Skąd się tutaj wzięłaś? Służbie nie wolno odwiedzać tego miejsca. — Przyglądał się jej podejrzliwie.
Mijały długie minuty. Zapadła niczym niezmącona cisza. Draco niecierpliwił się coraz bardziej, podczas gdy Gabrielle traciła nadzieję, że to zwykłe pytanie, w żaden sposób niezwiązane z Kamieniem Wskrzeszenia.
— Nie słyszałaś, służko? Pytałem o coś — powiedział ze złością, którą oczy nie zdążyły jeszcze zapłonąć.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, spuściła nisko głowę i pobladła. Wyglądała, jakby miała zaraz runąć na ziemię i nigdy się nie podnieść. Niewzruszony tym Draco usiadł w fotelu, dając jej niemy znak, że nie wyjdzie dopóki nie pozna odpowiedzi na zadane pytanie, toteż wreszcie dziewczyna cicho odpowiedziała:
— Sprzątałam. Było tu pełno kurzu. Część wciąż unosi się w powietrzu. To wielka szkoda, by te piękne woluminy niszczył brud, paniczu Malfoy.
— I ty to oceniłaś? — Uniósł kpiarsko brew. — Sądzisz, że jesteś godna być w tym miejscu, dotykać tych drogocennych ksiąg? Niektóre z nich zapłonęłyby w twojej dłoni od brudnej krwi, szlamo. — Złość zamaskowała gorycz, którą przed momentem było wypełnione jego serce.
— Nie, paniczu, oczywiście, że nie. To pani Malfoy kazała mi oczyścić to miejsce — wyjąkała, choć już bez śladu paniki w głosie.
Draco uspokoił się na myśl o matce i ponownie zaczął wpatrywać się w nieznany jej punkt na ścianie. Zdawało się, że zapomniał o wszystkim, a jeżeli nie, to po prostu niczego nie zauważył. Gabrielle powoli głupiała w jego towarzystwie. Czuła się co najmniej dziwnie, ale nie dlatego, że nigdy wcześniej takiego go nie widziała. Po prostu nie mogła znieść jego cierpienia. Jakże podobni byli teraz.
— Odeszła — zaczął mówić, nie dbając o to, czy Gabrielle go słuchała — na zawsze. Nie ma jej już przy mnie. Zniknęła.
— Paniczu? Wszystko w porządku? Kto zniknął? — pytała, lecz nie oczekiwała, że odpowie.
Draco jednak postanowił inaczej.
— Astoria. Moja Astoria — szepnął, a jego twarz wykrzywiła się w wyrazie niepohamowanej udręki. — Rodzinna klątwa znów ją dotknęła, silniej niż kiedykolwiek. Miała problemy z oddychaniem, jakby jej płuca stały się nagle za małe. Nie mogłem nic zrobić. Żadne z zaklęć nie pomagało, więc pozwoliłem jej odejść. — Oczy Draco błyszczały od pojawiających się łez, ale to słowa były najbardziej przygnębiające. — To była jej decyzja.
Gabrielle nie wiedziała, co powinna powiedzieć, by powstrzymać dławiącą go gorycz, toteż milczała i cicho śledziła jego reakcje.
— Nie chciała, bym przez nią cierpiał — rzekł niezbyt przekonywująco. — Nie mogła przecież przewidzieć, że to i tak się stanie.
— Co z eliksirami? — zapytała dziewczyna.
— Bezużyteczne — wtem powiedział twardo, jakby wcale nie miało to dla niego znaczenia. — Nie zrozumiesz tego, służko.
— Nie zrozumiem? — Zdusiła w sobie histeryczny śmiech. — Straciłam w tej wojnie rodzinę, przyjaciół i chłopaka. Wątpię bym nie czuła choć odrobiny tego co ty — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, kompletnie zapominając, że to nie czasy szkolne, tylko życie pośród śmierciożerców.
Nie zdążyła złapać oddechu, a już stał przed nią z różdżką wymierzoną wprost w jej gardło, z szyderczym uśmiechem na licu i czymś na miarę obłędu. Jego oczy lśniły wyzywająco, kiedy mierzył wzrokiem dziewczynę.
— Kim ty jesteś, by tak do mnie mówić, szlamo? Nie pozwalaj sobie — rzekł i odsunął nieznacznie różdżkę. — Czarna magia była równie bezsilna co ja.
Musiała odetchnąć kilka razy, by zrozumieć, że znowu opowiada jej o swoich próbach uratowania Astorii.
— A co z białą magią, paniczu? — spytała, a na twarzy Draco pojawiło się szczere zdumienie.
— Biała magia? To niemożliwe. Jest słabsza niż czarna.
— Jednak czasami niezbędna.
Draco przycisnął różdżkę do jej krtani na tyle mocno, że zaczęła się krztusić.
— Co wiesz o białej magii? — Przypatrywał jej się krytycznie, jakby znał ją od dawna.
— Istnieją pewne zaklęcia usuwające czarnomagiczne klątwy. 
— Masz mnie za głupca? Sądzisz, że je pominąłem?
— Och, nie, paniczu — powiedziała szybko. — Ale są zaklęcia, które rzuci tylko osoba potrafiąca wyczarować patronusa. Wtedy zadziałają poprawnie i zniwelują skutki uboczne czarnej magii.
Zamilkli oboje, zastanawiając się nad sensem tej dyskusji.
— Czy byłabyś w stanie rzucić te zaklęcia? — spytał po długiej przerwie. Nie było w tym żadnej ironii.
— Tak.
— A więc znajdziesz je dla mnie i uratujesz Astorię, służko.
Słowa padły, zadanie wyznaczyły.
Czas spełnić prośbę i ocalić życie.


4 komentarze:

  1. Hej, super rozdział. Świetnie piszesz, nie mogę doczekać się na ciąg dalszy :) mam tylko nadzieję, że nie porzucisz bo na prawdę super :) pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie obiecuję, ale postaram się, by historia trwała jak najdłużej :)

      Usuń
  2. O kurde ten Draco :( Czemu on się tak zachowuję? Aż mnie serduszko zabolało.
    Jestem pewna, że Hermiona coś znajdzie i pomoże Astorii. W końcu to Hermiona Granger! :)

    OdpowiedzUsuń