Dychotomia natury
Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok
Zapamiętale szarpała pręty
krat, nie czując z rozpaczy bólu.
— Wypuście mnie! Błagam,
wypuście…
Usiłowała dalej krzyczeć
o pomoc, ale nie mogła z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Nagle przed oczyma
zawirowały jej czarne mroczki, a świat usunął się spod nóg. Straciła równowagę.
Upadając, desperacko próbowała złapać któryś z metalowych prętów. Przez moment
nawet jeden z nich trzymała. Wyślizgnął się dopiero, gdy dłoń Gabrielle stała
się zupełnie bezwładna. Powietrze przeciął głuchy łoskot.
~*~
Oczy były jeszcze
zaspane, kiedy ciało objęły drgawki. Chłód przeszywał je na wskroś. Krew
niejako zamarzała w żyłach, a płuca się zapadały. Gabrielle czuła mdłości,
pusty żołądek dawał o sobie znać. Nie było w nim niczego, co mogłaby zwrócić. Usta
kompletnie wyschły, marzyła o odrobinie wody.
Zacisnęła mocno powieki,
by zdusić w zarodku pojawiające się uczucie paniki. Ostatkiem sił przykryła się
kawałkiem znalezionego materiału i strach zaczął ustępować. Każdemu kolejnemu
złapanemu oddechowi towarzyszyła coraz większa ulga. Ciało wracało do normalnej
temperatury, aż w końcu krew na powrót zaczęła swobodnie cyrkulować w jej
organizmie.
Lęk i wstyd zlewały się w
jedno nieznośne uczucie. Wszystkie wydarzenia ubiegłego tygodnia nabierały
nowej wagi. W uszach Gabrielle pobrzmiewały słowa Lucjusza: Z przyjemnością
wspomogę Czarnego Pana w kolejnych walkach ze szlamami. Obejmowało ją
zewsząd przerażenie. Wiedziała już bowiem, że w następnych dniach możliwość
śmierci Ginny będzie bardziej namacalna niż dotychczas i że Lucjusz prędzej czy
później zdecyduje się oddać Ginny Voldemortowi.
Gabrielle przypomniała
sobie z nagła proszącą o pomoc Ginny i to, że nigdy więcej jej nie pomogła
prócz tego razu, kiedy trafiła do lochów. A jako służąca miała przecież dostęp
do lochów. Mogła niezauważalnie wtargnąć do celi dziewczyny i uśmierzyć choć
odrobinę jej potencjalny ból. Istniała też maleńka szansa, że z pomocą
Gabrielle udałoby się Ginny uciec. Tylko dokąd w świecie śmierciożerców?
Gabrielle zadrżała pod
wpływem, tej jakże obiektywnej, szczerości. Wciąż nie mogła znieść myśli, że
zostawiła Ginny na pastwę tych potworów. Toteż łudziła się, że Lucjusz
zrezygnuje ze swych planów.
Chciała bowiem zapomnieć
o Ginny, Ronie i Harrym, ale czym dłużej się okłamywała, zatajała przed sobą
istotne fakty. Czyż nie ona powinna była przewidzieć, że Lucjusz (jako człowiek
niecierpiący zwłoki) pragnął prawdy? Tymczasem nie udzieliła mu treściwej
odpowiedzi i wplątała się tym samym, można by rzec, w jego zasadzkę. Wiadomym
było, że pytał nie bez przyczyny. Oczekiwał odpowiedzi satysfakcjonującej.
Prawdą więc będzie, jeśli ktoś powie, że Ginny umarła z winy Granger. Wszak nie
zrobiła nic, co by mogłoby zapewnić Ginny bezpieczeństwo. Nawet samej sobie nie
potrafiła go zapewnić. Bo czy broniła się przed Lucjuszem? Czym bliżej był, tym
bardziej do niego lgnęła, nieświadomie rzecz jasna.
Co zatem, jeśli dowiedzą
się kim jestem? — pomyślała i powalająca moc
wypowiedzianych słów uderzyła ją samą jak obuchem. Wydawało jej się, że chwieje
się od tego ciosu i być może nawet straci za chwilę przytomność.
Do tej pory nie
zastanawiała się nad tym, czy Malfoyowie coś podejrzewają.
Jak w ogóle mogłam do
tego dopuścić? — Uświadomiła sobie, że tak naprawdę już od
dawna Lucjusz przyglądał jej się z zaciekawieniem. Przeszywającym na wskroś
wzrokiem, jakby znał jej sekret.
Wtem oczywistym stało
się, że zaklęcie nie działa prawidłowo. Nie powinni pamiętać Hermiony Granger,
co więcej, nie powinni kojarzyć jej ze światem czarodziejów. A Lestrange
wyraźnie mówił o poszukiwaniach Granger przez Czarnego Pana.
Na moment myśli Gabrielle
popłynęły w całkowicie innym kierunku: Czy to możliwe, że zaklęcie nie
zadziałało poprawnie? Ron nie był może najlepszy w zaklęciach, ale ćwiczyli je
bardzo długo. Okoliczności, prawdę mówiąc, nie sprzyjały wymawianiu trudnych
inkantacji, jednak wierzyła w Rona. Dzięki niemu żyła… Co więc zakłóciło
działanie defensio, jeśli nie błędnie wypowiedziana formuła?
Mgliste rozwiązania
jawiły jej się przed oczyma. Aczkolwiek absurdalne zdawało się stwierdzenie, by
Ron nadal żył. Widziała go nie tylko we
wspomnieniach, ale i jako zmarłego dzięki Kamieniowi Wskrzeszenia. Należało
wobec tego wykluczyć, jakoby Ron mógł kiedykolwiek cofnąć czar. Podobnie
niezrozumiałe wydawało się twierdzenie, by śmierć miała jakkolwiek wpłynąć na
jakość wcześniej r z u c o n e g o zaklęcia. Pytania stale się pojawiały.
Brakowało jedynie na nie odpowiedzi.
Musiała na powrót skupić
się i przypomnieć sobie, gdzie jest i dlaczego.
Ines Imię
samo pojawiło się w jej głowie. Wówczas poczuła w jakimś stopniu ulgę
spowodowaną odtrąceniem przeszłości, która – bądź co bądź – wywierała ogromny
wpływ na jej teraźniejszość. Ciągła się za nią. Nieprzyjemna i pragnąca
pomszczenia przyjaciół. Toteż Gabrielle obiecała sobie, że nigdy więcej nie
wróci do czasów wojny. Rzeczywistość okazała się brutalna.
Gabrielle nie mogła
pozwolić na kolejne pominięcia, tym bardziej w tak istotnej sprawie jak jej
życie. Teraz nie liczyła się wyłącznie zemsta, a bezpieczeństwo. Dlatego też
musiała uspokoić Ines. Gdyż lada dzień jak się zjawi i wypyta ją o wszystko.
Wpierw jednak sama
powinna się opamiętać. Bo czy to przesądzone, że Malfoyowie znają jej prawdziwą
tożsamość? Nie ma pewności. W związku z tym warto ochłonąć i zbadać całą
sprawę. Wtenczas dopiero jasne będzie, czy należy się martwić, czy nie.
Jej rozmyślenia przerwał
szelest. Kiedy podniosła głowę, ujrzała rażąco jaskrawe światło, a gdy oczy
przyzwyczaiły się do blasku, Gabrielle wyłoniła się z cienia, by bliżej
przyjrzeć się zakapturzonej postaci.
— Mniemam, że nie
znalazłaś się tu z przypadku, prawda, White?
Minęły długie minuty nim
pojęła do kogo ów głos należy.
— Paniczu! — Ewidentnie była
w szoku. Otwierała usta coraz szerzej i szerzej, po czym na powrót je zamykała
jak automat. — Ale… jak? Nie wolno ci. Nie masz dostępu do więźniów.
Chciała coś jeszcze
dodać, kiedy ponownie zamilkła ze zdumienia.
— Gdyby nie te
okoliczności, spytałbym najpierw, skąd masz takie informacje. Jednakże,
zważając na panujący w lochach okropny chłód, który jest wprost nieznośny.
—Przerwał, krzywiąc się z niesmakiem i po chwili znów kontynuował: — Radziłbym
ci się zastanowić nim odezwiesz się następnym razem. Lepiej wysłuchaj mnie,
póki jeszcze nie umarłaś z wycieńczenia, służko.
— Skrzaty dbają bym
miała, co jeść. A do zimna można się przyzwyczaić — zaprzeczyła i wtuliwszy się
w znaleziony materiał, gwałtownie nabrała powietrza.
Na twarzy Draco pojawił
się sarkastyczny uśmiech, jakby miał zamiar powiedzieć: właśnie widzę.
— Zdaje się, że poznałem
powód twojej kary. Masz niewyparzony język, White. Siedź więc choć raz cicho i
nic się nie odzywaj. — Nie dokończył, gdyż rozległ się huk i tuż przed nim
spadł ciężki metalowy rygiel. Zaraz potem rozległ się syk i wrota odsunęły się
na bok. — Wracaj do swojego pokoju na piętrze. Jesteś wolna na tyle, ile to
możliwe.
— Nie mogę — zdołała
jedynie wykrztusić.
— Uświadomisz mnie
dlaczego, White? Nie fatygowałem się tu na marne. Nie rób sobie wobec tego
żartów i rusz swój tyłek. Natychmiast!
Lecz stała nadal w
miejscu i wpatrywała się w niego pustymi oczami, nie wiedząc, co ze sobą
począć.
— Posłuchaj… Jestem ci
wdzięczny, że uratowałaś Astorię. Tylko ze względu na nią sprzeciwiam się ojcu
i ci pomagam. Nie komplikuj sytuacji bardziej.
Gabrielle zastanawiała
się nad tym, co przed chwilą usłyszała od Draco. Wreszcie odwróciła się od
niego, udając obojętne zdziwienie.
— Możesz mi wierzyć, że
nikt się nie dowie. Jesteś wycieńczona, potrzebujesz odpoczynku, White.
Miała ochotę uciec stąd
jak najdalej. Wziąć długą kąpiel. Zatopić się w przyjemnie ciepłej pościeli i
zapomnieć o wszelkich troskach tego świata.
— Przypominasz mi kogoś,
wiesz? — Pytanie zawisło nad nimi niczym ostrze brzytwy, czekające na
polecenie.
Z całej siły próbowała
ukryć swój strach.
— Potter był równie
uparty co ty. I co go spotkało? Śmierć. Jeśli dalej masz wątpliwości, wychodzę
i wiedz, że nie wrócę. To jak, White?
Wrota zwolna wstępowały
na swoje miejsce. Gabrielle wciąż wahała się, jak ma postąpić. Toczyła ze sobą trudną
walkę, nim zawołała: — Paniczu! Nie chcę być tutaj dłużej. Proszę, nie odchodź.
— Upadła przed nim, nie mogąc dłużej utrzymać się na nogach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz