środa, 8 kwietnia 2020

Rozdział 11




Dychotomia natury
Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok
Zapamiętale szarpała pręty krat, nie czując z rozpaczy bólu.
— Wypuście mnie! Błagam, wypuście…
Usiłowała dalej krzyczeć o pomoc, ale nie mogła z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Nagle przed oczyma zawirowały jej czarne mroczki, a świat usunął się spod nóg. Straciła równowagę. Upadając, desperacko próbowała złapać któryś z metalowych prętów. Przez moment nawet jeden z nich trzymała. Wyślizgnął się dopiero, gdy dłoń Gabrielle stała się zupełnie bezwładna. Powietrze przeciął głuchy łoskot.
~*~
Oczy były jeszcze zaspane, kiedy ciało objęły drgawki. Chłód przeszywał je na wskroś. Krew niejako zamarzała w żyłach, a płuca się zapadały. Gabrielle czuła mdłości, pusty żołądek dawał o sobie znać. Nie było w nim niczego, co mogłaby zwrócić. Usta kompletnie wyschły, marzyła o odrobinie wody.
Zacisnęła mocno powieki, by zdusić w zarodku pojawiające się uczucie paniki. Ostatkiem sił przykryła się kawałkiem znalezionego materiału i strach zaczął ustępować. Każdemu kolejnemu złapanemu oddechowi towarzyszyła coraz większa ulga. Ciało wracało do normalnej temperatury, aż w końcu krew na powrót zaczęła swobodnie cyrkulować w jej organizmie.
Lęk i wstyd zlewały się w jedno nieznośne uczucie. Wszystkie wydarzenia ubiegłego tygodnia nabierały nowej wagi. W uszach Gabrielle pobrzmiewały słowa Lucjusza: Z przyjemnością wspomogę Czarnego Pana w kolejnych walkach ze szlamami. Obejmowało ją zewsząd przerażenie. Wiedziała już bowiem, że w następnych dniach możliwość śmierci Ginny będzie bardziej namacalna niż dotychczas i że Lucjusz prędzej czy później zdecyduje się oddać Ginny Voldemortowi.
Gabrielle przypomniała sobie z nagła proszącą o pomoc Ginny i to, że nigdy więcej jej nie pomogła prócz tego razu, kiedy trafiła do lochów. A jako służąca miała przecież dostęp do lochów. Mogła niezauważalnie wtargnąć do celi dziewczyny i uśmierzyć choć odrobinę jej potencjalny ból. Istniała też maleńka szansa, że z pomocą Gabrielle udałoby się Ginny uciec. Tylko dokąd w świecie śmierciożerców?
Gabrielle zadrżała pod wpływem, tej jakże obiektywnej, szczerości. Wciąż nie mogła znieść myśli, że zostawiła Ginny na pastwę tych potworów. Toteż łudziła się, że Lucjusz zrezygnuje ze swych planów.
Chciała bowiem zapomnieć o Ginny, Ronie i Harrym, ale czym dłużej się okłamywała, zatajała przed sobą istotne fakty. Czyż nie ona powinna była przewidzieć, że Lucjusz (jako człowiek niecierpiący zwłoki) pragnął prawdy? Tymczasem nie udzieliła mu treściwej odpowiedzi i wplątała się tym samym, można by rzec, w jego zasadzkę. Wiadomym było, że pytał nie bez przyczyny. Oczekiwał odpowiedzi satysfakcjonującej. Prawdą więc będzie, jeśli ktoś powie, że Ginny umarła z winy Granger. Wszak nie zrobiła nic, co by mogłoby zapewnić Ginny bezpieczeństwo. Nawet samej sobie nie potrafiła go zapewnić. Bo czy broniła się przed Lucjuszem? Czym bliżej był, tym bardziej do niego lgnęła, nieświadomie rzecz jasna.
Co zatem, jeśli dowiedzą się kim jestem? — pomyślała i powalająca moc wypowiedzianych słów uderzyła ją samą jak obuchem. Wydawało jej się, że chwieje się od tego ciosu i być może nawet straci za chwilę przytomność.
Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, czy Malfoyowie coś podejrzewają.
Jak w ogóle mogłam do tego dopuścić? — Uświadomiła sobie, że tak naprawdę już od dawna Lucjusz przyglądał jej się z zaciekawieniem. Przeszywającym na wskroś wzrokiem, jakby znał jej sekret.
Wtem oczywistym stało się, że zaklęcie nie działa prawidłowo. Nie powinni pamiętać Hermiony Granger, co więcej, nie powinni kojarzyć jej ze światem czarodziejów. A Lestrange wyraźnie mówił o poszukiwaniach Granger przez Czarnego Pana.
Na moment myśli Gabrielle popłynęły w całkowicie innym kierunku: Czy to możliwe, że zaklęcie nie zadziałało poprawnie? Ron nie był może najlepszy w zaklęciach, ale ćwiczyli je bardzo długo. Okoliczności, prawdę mówiąc, nie sprzyjały wymawianiu trudnych inkantacji, jednak wierzyła w Rona. Dzięki niemu żyła… Co więc zakłóciło działanie defensio, jeśli nie błędnie wypowiedziana formuła?
Mgliste rozwiązania jawiły jej się przed oczyma. Aczkolwiek absurdalne zdawało się stwierdzenie, by Ron nadal żył. Widziała go  nie tylko we wspomnieniach, ale i jako zmarłego dzięki Kamieniowi Wskrzeszenia. Należało wobec tego wykluczyć, jakoby Ron mógł kiedykolwiek cofnąć czar. Podobnie niezrozumiałe wydawało się twierdzenie, by śmierć miała jakkolwiek wpłynąć na jakość wcześniej r z u c o n e g o zaklęcia. Pytania stale się pojawiały. Brakowało jedynie na nie odpowiedzi.
Musiała na powrót skupić się i przypomnieć sobie, gdzie jest i dlaczego.
Ines Imię samo pojawiło się w jej głowie. Wówczas poczuła w jakimś stopniu ulgę spowodowaną odtrąceniem przeszłości, która – bądź co bądź – wywierała ogromny wpływ na jej teraźniejszość. Ciągła się za nią. Nieprzyjemna i pragnąca pomszczenia przyjaciół. Toteż Gabrielle obiecała sobie, że nigdy więcej nie wróci do czasów wojny. Rzeczywistość okazała się brutalna.
Gabrielle nie mogła pozwolić na kolejne pominięcia, tym bardziej w tak istotnej sprawie jak jej życie. Teraz nie liczyła się wyłącznie zemsta, a bezpieczeństwo. Dlatego też musiała uspokoić Ines. Gdyż lada dzień jak się zjawi i wypyta ją o wszystko.
Wpierw jednak sama powinna się opamiętać. Bo czy to przesądzone, że Malfoyowie znają jej prawdziwą tożsamość? Nie ma pewności. W związku z tym warto ochłonąć i zbadać całą sprawę. Wtenczas dopiero jasne będzie, czy należy się martwić, czy nie.
Jej rozmyślenia przerwał szelest. Kiedy podniosła głowę, ujrzała rażąco jaskrawe światło, a gdy oczy przyzwyczaiły się do blasku, Gabrielle wyłoniła się z cienia, by bliżej przyjrzeć się zakapturzonej postaci.
— Mniemam, że nie znalazłaś się tu z przypadku, prawda, White?
Minęły długie minuty nim pojęła do kogo ów głos należy.
— Paniczu! — Ewidentnie była w szoku. Otwierała usta coraz szerzej i szerzej, po czym na powrót je zamykała jak automat. — Ale… jak? Nie wolno ci. Nie masz dostępu do więźniów.
Chciała coś jeszcze dodać, kiedy ponownie zamilkła ze zdumienia.
— Gdyby nie te okoliczności, spytałbym najpierw, skąd masz takie informacje. Jednakże, zważając na panujący w lochach okropny chłód, który jest wprost nieznośny. —Przerwał, krzywiąc się z niesmakiem i po chwili znów kontynuował: — Radziłbym ci się zastanowić nim odezwiesz się następnym razem. Lepiej wysłuchaj mnie, póki jeszcze nie umarłaś z wycieńczenia, służko.  
— Skrzaty dbają bym miała, co jeść. A do zimna można się przyzwyczaić — zaprzeczyła i wtuliwszy się w znaleziony materiał, gwałtownie nabrała powietrza.
Na twarzy Draco pojawił się sarkastyczny uśmiech, jakby miał zamiar powiedzieć: właśnie widzę.
— Zdaje się, że poznałem powód twojej kary. Masz niewyparzony język, White. Siedź więc choć raz cicho i nic się nie odzywaj. — Nie dokończył, gdyż rozległ się huk i tuż przed nim spadł ciężki metalowy rygiel. Zaraz potem rozległ się syk i wrota odsunęły się na bok. — Wracaj do swojego pokoju na piętrze. Jesteś wolna na tyle, ile to możliwe.
— Nie mogę — zdołała jedynie wykrztusić.
— Uświadomisz mnie dlaczego, White? Nie fatygowałem się tu na marne. Nie rób sobie wobec tego żartów i rusz swój tyłek. Natychmiast!
Lecz stała nadal w miejscu i wpatrywała się w niego pustymi oczami, nie wiedząc, co ze sobą począć.
— Posłuchaj… Jestem ci wdzięczny, że uratowałaś Astorię. Tylko ze względu na nią sprzeciwiam się ojcu i ci pomagam. Nie komplikuj sytuacji bardziej.
Gabrielle zastanawiała się nad tym, co przed chwilą usłyszała od Draco. Wreszcie odwróciła się od niego, udając obojętne zdziwienie.
— Możesz mi wierzyć, że nikt się nie dowie. Jesteś wycieńczona, potrzebujesz odpoczynku, White.
Miała ochotę uciec stąd jak najdalej. Wziąć długą kąpiel. Zatopić się w przyjemnie ciepłej pościeli i zapomnieć o wszelkich troskach tego świata.
— Przypominasz mi kogoś, wiesz? — Pytanie zawisło nad nimi niczym ostrze brzytwy, czekające na polecenie.
Z całej siły próbowała ukryć swój strach.
— Potter był równie uparty co ty. I co go spotkało? Śmierć. Jeśli dalej masz wątpliwości, wychodzę i wiedz, że nie wrócę. To jak, White?
Wrota zwolna wstępowały na swoje miejsce. Gabrielle wciąż wahała się, jak ma postąpić. Toczyła ze sobą trudną walkę, nim zawołała: — Paniczu! Nie chcę być tutaj dłużej. Proszę, nie odchodź. — Upadła przed nim, nie mogąc dłużej utrzymać się na nogach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz