Sekretna obsesja
Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok
Szybkim krokiem oddalił
się, ignorując uczucie chłodu, które podążało za nim od chwili, kiedy opuścił
lochy. Odtrącił naglącą potrzebę rozmowy z Astorią. Zamiast tego zmierzał teraz
do gabinetu ojca. Nie zważał na nic. Po prostu szedł, dopóki nie napotkał tak
dobrze mu znanych, aczkolwiek rzadko widywanych, drzwi. Nie dbał o maniery.
Wszedł bez pukania, usiadł naprzeciw ojca i zapytał:
— Nie sądzisz chyba, że
przetrzymywanie kogoś w lochach o szklance wody jest humanitarne?
— Pytasz mnie o to, synu,
bo? — Lucjusz uniósł wzrok znad papierów, spojrzał na Draco, po czym zacisnął
usta, jak gdyby chciał się powstrzymać od kąśliwej uwagi. — Nigdy przedtem nie
miałeś zwyczaju odwiedzać mnie w moim biurze, a już na pewno nie w sposób,
którego powstydziłaby się twoja matka. Oczekuję zatem wyjaśnień.
Draco wstał, zaczął
przechadzać się po pomieszczeniu i mówił gestykulując z zapałem:
— Nie udawaj, że nie
wiesz, o czym mówię. Domyślasz się, że chodzi o służącą. Tę samą, która
uratowała Astorię. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie musiała tego robić.
Mogła ukrywać swoje zdolności. Tym bardziej, że żyje w ciągłym strachu. Zrobiła
to, a ty w nagrodę, bo inaczej nie umiem tego nazwać, zamknąłeś ją w lochach. Uważasz,
że to w porządku, ojcze? — Przerwał na moment, widząc, że Lucjusz wciąż czyta
jeden z dokumentów. — Prawisz mi o zasadach dobrego wychowania, tymczasem sam
nie śmiesz mnie nawet wysłuchać — sarknął oburzony, a jego oblicze zapałało
gniewem.
Lucjusz westchnął
przeciągle, przetarł palące ze zmęczenia oczy jak człowiek zbudzony ze snu.
— Spodziewałem się, że do
mnie zawitasz. Nie sądziłem jednak, że tak nerwowo zareagujesz, Draco. —
Odsunął nieco na bok akta. — Musisz wiedzieć, że moje działania nie są
bezcelowe. Ta dziewczyna… jakby to określić? Różni się znacząco od pozostałych.
Wybija się ponad nie. Rzecz jasna, nie w obowiązkach domowych. Niemniej jest w
niej coś takiego, czego nie umiem określić… — Wpatrywał się gdzieś w bliżej
nieznaną Draco dal. Drżały mu usta w niewypowiedzianym zachwycie. — Bije od
niej magia, z jaką dotąd się nie spotkałem u służących.
— Dlatego ją karzesz?
Draco prychnął z
niesmakiem i odwrócił się w stronę ściany, na której wisiał ogromnych rozmiarów
zegar. Wskazówka przesuwała się za wskazówką, a za nią podążało życie. Skacząc
z nędznego stopnia na nędzniejszy, niekiedy na dostatniejszy, lecz zawilszy.
— Nie bardzo rozumiem
twój stosunek do niej, Draco. Zrozumiałe, że jesteś jej wdzięczny. Ale czy nie
uważasz, że to wystarczy? Wszak to nasza służąca, osoba o niższym statusie.
Zakazuję ci więc wszelkich z nią kontaktów.
— Żartujesz, prawda? — Draco
nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.
— Trwa to już i tak za
długo. Zdążyłeś się, jak mniemam, zadurzyć w tej dziewczynie, dlatego to
najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich. Tym razem nie wróci do lochów,
jednakże nie pozwolę więcej na ingerencje w moje decyzje, nawet tobie, synu.
Waż na to, co robisz — powiedział poważnie.
— Jak w ogóle możesz
myśleć, że cokolwiek czuję do tej dziewczyny?! Bądź czułem!
— Jesteś jeszcze młody,
zrozumiesz, gdy będziesz w moim wieku. A teraz zostaw mnie samego, muszę uporać
się z tymi dokumentami. — Wziął w dłoń pierwszy z brzegu druk urzędowy i zaczął
go lustrować z dołu do góry, całkowicie ignorując Draco.
Chłopak podszedł pewnym
krokiem do biurka, z rozmachem zrzucił z niego leżące papiery, po czym ścisnął
ojca za ramię.
— Nie lekceważ mnie,
kiedy z tobą rozmawiam — zażądał dobitnie. — Pozwalałem na to przed laty,
jednak dorosłem i nie możesz domagać się ode mnie, bym zamilkł, kiedy najdzie
cię ochota. Nie ucieknę jak spłoszone dziecko.
— Czego ty ode mnie
oczekujesz, Draco? Że zezwolę na niszczenie mojego mienia? A może, że przyłożę
rękę do ograbiania naszej rodowej posiadłości? Zastanów się nim po raz kolejny oskarżysz
mnie o równie absurdalne rzeczy i postanowisz zniszczyć moją pracę.
— I znów ty! Ciągle
mówisz o sobie…
— Nie wydaje mi się, by
było to choć w połowie prawdą. W przeciwnym wypadku dawno już byś nie żył. Nie
wspomnę o poszukiwaniach lekarstwa dla Astorii, a znakomicie wiesz, że za nią
nie przepadam. Mógł bym mieć lepszą synową.
Draco parsknął
sarkastycznym śmiechem. Nie zważając na gniew ojca, wstał widocznie ucieszony takim
obrotem dyskusji i jął tłumaczyć:
— Jako dziecko myślałem,
że robisz wszystko, by zapewnić mi i matce dostatnie życie. Teraz jednak widzę,
że nie dbasz o to, co myślimy. Zawsze narzucałeś nam własne zdanie. — Podszedł
do drzwi i nie odwracając się, dodał z goryczą: — Mogłeś chociaż w to nie wciągać
Astorii. — I wyszedł, nie spoglądając na twarz ojca, która przez ułamek sekundy
wyrażała żal.
~*~
Niebawem zapomniał o
scysji z ojcem, gdyż czułe matczyne serce nie pozwoliło mu na srogość.
— Draco… — wyszeptała
Narcyza, a troska w jej głosie zatrzymała go gdzieś w połowie drogi pomiędzy
schodami a salonem. Spojrzał na nią z mieszaniną łagodności i smutku.
Siedziała nieruchomo w
głębokim fotelu przy oknie z filiżanką zupełnie wystygłej, zgęstniałej
czekolady. Momentalnie ją odstawiła, podeszła do niego i przyłożyła dłoń do
jego policzka, jakby sprawdzała, czy nie jest rozpalony.
— Przepraszam, matko —
powiedział tak cicho, że ledwie mogła dosłyszeć ten szept.
— Nie szkodzi, synu. Oddałeś
suknię Astorii, bo uznałeś to za stosowne. Poza tym zbyt długo już walczę ze
śmiercią Belli. — Uśmiechnęła się szczerze. — Jednak nie to cię trapi.
Ścisnęła delikatnie jego rękę
i spojrzała mu głęboko w oczy, jak gdyby chciała wyczytać z nich powód jego
udręki.
— Nie martw się o mnie,
proszę. — Draco spojrzał na nią i uśmiechnął się z przymusem.
— Wiesz, że nie potrafię.
Powiedz mi zatem, co się stało… Czy znów chodzi o ojca? — Przypatrywała mu się uważnie.
— Czy prosił cię o pomoc w poszukiwaniach tej Granger?
— On nigdy nie prosi.
— A więc zrobił to. — W
pozbawionych wyrazach oczach Narcyzy pojawiły się dwie duże łzy. Przez moment
zwiesiły się na brzegach powiek, po czym spłynęły powoli po policzkach.
— Nie — momentalnie
zaprzeczył. — Mówiłem ci, żebyś się nie martwiła. To są sprawy pomiędzy mną a
ojcem i wcale nie chodziło o Czarnego Pana.
— O co w takim razie? —
zapytała zdziwiona.
Westchnął, gdy uświadomił
sobie, że matka nie pozwoli mu odejść, jeśli nie odpowie na jej pytanie. Nie
miał jednak zamiaru zdradzać jej wszystkiego. Za bardzo mu na niej zależało, by
miał ją niepotrzebnie niepokoić. Postanowił wobec tego przekazać jej
najbardziej szczątkowe informacje, jakie tylko były możliwe.
— Zapewne pamiętasz
służącą, która uratowała Astorię.
— Panna White, jeżeli się
nie mylę.
— Tak — przyznał. — Od pewnego
czasu ojciec bezustannie ją karze.
— Draco, to służąca,
powinna znać swoje miejsce. — Próbowała tłumaczyć.
— Nie miałem nic
przeciwko, póki nie odkryłem, że trafiła do lochów na tydzień. Szczędzono jej
nawet wody. Nie wymagam wiele. Chcę tylko, by ta dziewczyna wiedziała, że
jesteśmy jej wdzięczni. Czy to tak dużo?
— Nie, synu. Porozmawiam
z ojcem.
Narcyza miała właśnie się
do niego udać, ale widocznie Draco to wyczuł, bo w tym samym momencie
powstrzymał ją, łapiąc za rękę.
— Nie idź do niego,
przynajmniej nie teraz.
Przyglądała mu się ze zdziwieniem,
stopniowo marszcząc brwi.
— Draco, przecież
chciałeś, bym przedyskutowała to z ojcem.
— Tylko, że… — Zastanowił
się. — On nie zachowuje się jak dawniej.
— Co przez to rozumiesz?
Pragnął odejść, nic nie
mówiąc, ale było już za późno.
— Przypatruje jej się.
Widzi w niej coś, co go fascynuje…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz