poniedziałek, 13 maja 2019

Rozdział 1



Za zasłoną Morfeusza
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok

Krzewy przykrył cień, pochłonął mrok. Atramentowa tafla niczym bezdenna czeluść pochłonęła zmysłowe fiolety i baśniowe róże, które jeszcze przed momentem lizały z rozkoszą delikatny jedwab zlewającego się ze słońcem nieba. Postrzępione kłębowisko mknęło przez nieboskłon, ledwie pozostawiając po sobie jakikolwiek ślad. Aksamitne wstęgi mimowolnie oblekały czające się tuż za nocną mgłą gwiazdy, a jesienny zmierzch rozścielał płachty, odziewał lądy i morza. Srebrny glob w postaci sierpa podniósł się znacznie i przygasł. Świat zewsząd posiniał, a spowity błogą ciszą pokaźny wiejski dwór wyłonił się z ciemności, oświetlony jasną łuną księżyca.
Wtem brzozy wionęły kaskadą gałęzi i zielone baldachimy liści opadające bezwiednie nad wyszukanymi fontannami zatrzepotały w powietrzu, zaś purpurowe liście – spadły niczym łzy. Przez krótki moment unosiły się z wolna, po czym zaczęły tonąć pośród cichych plusków wody, nieumyślnie tańcząc w ich rytm, aż wreszcie migoczące lustro pozostało nieskazitelne.  
Przez romboidalne kratki szyb dolnych okien sączyło się światło, a gdzieś poza szpalerem dyskretny szum owiewał skryte w alejkach ławki. Podczas gdy wokół pod osłoną księżyca kroczyły pawie, z pogrążonego w mroku kwiatowego raju błyskały marmurowe posągi. W majestatyczny sposób oblane migotem gwiazd przemycały przepych elegancją. Tymczasem, nużąc się w czarnej jak noc czeluści, zmieniały swój nadzwyczajny kształt. Skamieniałe ciała niejako ożywały, skute lodem serca – topniały, niosące w sobie jakąś odrazę oczy – odzyskiwały zdolność widzenia. W tej jednej chwili zastygłe monumenty wracały do życia. Ich odwieczne spojrzenia powtórnie zatapiały się w duszę ogrodu.
Czas jakby boleśnie zwolnił, prawie się zatrzymał.
— Ron… — Stłumiony szloch poniósł się echem. — Tak bardzo za tobą tęsknię.
Wytrącone z zadumy pomniki gwałtownie zadygotały, jak gdyby lament kompletnie je oszołomił. Dyskretnie obróciwszy się, zerknęły z ukosa na płaczącą dziewczynę. Siedziała tuż przy różanym żywopłocie, skulona i zraniona, z myślami krążącymi z dala od ogrodów Malfoyów. Zdawały się ją nie obchodzić ciężkie nożyce wbijające się w jej dłoń. Wciąż łkała, zupełnie nie zwracając uwagi na żywopłot, którym miała się przecież zająć.
Przed jej oczami błyskało naznaczone szkarłatem ostrze, mieniące się w blasku zachodzącego słońca. Rozdzierało jej umysł na kawałki. Czarna, gęsta maź lejąca się z rany i wsiąkająca w ziemię. Żałosny, przejmujący kwik i on… dostojny mężczyzna o paskudnym obliczu. Ostrze nadal tkwiło w jego dłoni i zagłębiało się w ciele, raz po raz, wsuwając głębiej i głębiej. Oczy rudowłosego chłopaka gasły, jednak w dalszym ciągu patrzyły na nią… Zupełnie jak wtedy, kiedy musnął wargami jej policzek i chwycił za rękę. Czekał, aż w końcu podjął decyzję, postawił wszystko na jedną kartę. Pocałował ją, a ona go nie odrzuciła.
Wstrzymawszy oddech, zacisnęła pięści i przymknęła powieki. Rzewne łzy spłynęły po jej drobnych policzkach. Morfeusz po raz kolejny otoczył ją ze wszech stron. Zarzuciwszy zasłonę wspomnień, wciągnął ją w wir przeszłości. Przeszłości, której nie chciała pamiętać. Nie ze względu na sam akt śmierci, ale na niezabliźnioną ranę w sercu, powstałą po stracie przyjaciela. Wszak nie mogła go uratować… Była równie stracona co on. A jednak przeżyła.
Z każdym nowym zanurzeniem nostalgia wkradała się do jej umysłu, a obraz stawał się wyrazistszy, aż przybrał formę snutego na jawie snu. Na tyle prawdziwego, że służąca mogła go pomylić z rzeczywistością. W pewnym momencie kotara Morfeusza opadła, iluzja znikła, wspomnienie odeszło, a wraz z nim wiatr. Szum ucichł, pąsowe liście zginęły w otchłani sadzawki; naraz wszystko ustało i błoga cisza zaczęła napawać ogród.
Kiedy dziewczyna przebudziła się ze swoistego snu, drżącymi z zimna dłońmi przycięła ostatnie kosmyki bluszczu.
Szła powoli wąską ścieżką, jej bose stopy stąpały po bujnej trawie. Trzęsła się, a jej ręka nieprzerwanie krwawiła, odkąd potknęła się i uderzyła dłonią o sekator.
Leciutki powiew wiatru niczym fala przyboju poruszył szumiącym listowiem, a zalegająca między pniami mgła nagle się rozpłynęła. Usłyszawszy delikatny zgrzyt bramy, dziewczyna zamarła na moment w bezruchu, jak gdyby żywopłot ją przytłoczył, zamknął, a przejmująca i niekończąca się nicość pochłonęła. Dziewczyna czuła ogromny ciężar w piersi. Była niemal pewna, iż słyszy głośne bicie swojego serca. Bezustannie zerkała przez ramię, kiedy poprawiała białe kamienie, okalające chodnik.
W oddali pojawiły się dwa ledwie widoczne cienie. Nieustannie ujawniały się w jasnym świetle księżyca, by po chwili zniknąć pod konarami zwisającymi nad drogą. Odgłos ich rytmicznych kroków tłumiły rozłożyste krzewy dzikich jeżyn, płożących się tuż przy alei. Towarzyszący postaciom szelest peleryn i chrzęst uciekającego spod butów żwiru wydawał się jedynie przyspieszać ich tempo. Jednak jeden drobny szmer sprawił, że błyskawicznie się zatrzymali, a Yaxley momentalnie uniósł różdżkę, celując w mrok ponad głową towarzysza.
— Ach, ten Lucjusz. Zawsze lubił sobie dogadzać — prychnął Yaxley na widok śnieżnobiałych pawi sunących majestatycznie po żywopłocie.
Wówczas żujący swoje pożółkłe pazury Greyback przystanął. Rozejrzawszy się wokoło, wciągnął głęboko powietrze. Niejako spodziewał się napotkać strach, choć w zamian odurzył go słodko-orzeźwiający zapach, który na tle brudu, potu i krwi zdawał się mocno kontrastować. Wilkołak mimowolnie polizał wargi i zaciągnął się bijącą wonią. Podniecenie zalewające jego umysł było niemal namacalne. Wciąż czuł rosnącą ekscytację, kiedy opieszale osuwał się w cień, walcząc z samym sobą. Słabość definitywnie przejmowała nad nim kontrolę. Po chwili jakby z mgły zobaczył wyłaniającą się dziewczynę.
Ogromny sekator, który dzierżyła w dłoni służąca, upadł z trzaskiem, a wraz z nim świeże krople krwi.
— Kogo tutaj mamy? — warknął Greyback, nie odrywając wzroku od spłoszonej służącej.
Powietrze ugrzęzło jej w płucach. Wnet stało się ciążącym pod żebrami ołowiem.
Zbliżywszy się, bezlitośnie przyciągnął ją ku sobie i przechyliwszy, zaczął wdychać jej zapach. Zagryzła zęby i spróbowała się wyswobodzić szarpnięciem. W odpowiedzi Fenrir brutalnie wykręcił jej przegub, aż z sykiem rozwarła palce. Płynnie jak myśl znalazł się za jej plecami i przygniótł do szpaleru kolczastych ogników. Gęsto wijące się pędy wbiły się głęboko w skórę dziewczyny. Nim odurzył ją metaliczny swąd krwi, poczuła w miejscu rany szorstki język wilkołaka, którego skrupulatne zmysły dusiły ostatki tlącego się w nim człowieczeństwa. Fenrir bezpowrotnie poddając się przelotnej fascynacji, przejechał ziemistą dłonią po jej policzku.
Kwiaty i drzewa znów zasnuły się mgłą, gdy łzy po raz kolejny tego dnia napłynęły do oczu dziewczyny.
— Jak on umie się urządzić — przerwał narastającą ciszę Yaxley. — Pawie, służące…
Słyszała tylko bicie swojego serca.
— Nic dziwnego, że mu się nie nudzi. Zapewne ma pełne ręce roboty — kontynuował, uśmiechając się paskudnie.
Czuła na karku jedynie chłodny oddech przeznaczenia.
— Spokojnie, to jeszcze nie czas na zabawy, dziecino — dodał, po czym pozwolił, by jego różdżka opadła. — Ale wkrótce, kiedy znudzisz się Lucjuszowi, zagwarantujemy ci rozrywkę. — Oczy Yaxleya zalśniły drapieżnym blaskiem.
Widziała wyłącznie błyszczące w świetle księżyca kły wilkołaka.
— Chodźmy, Greyback. Nie możemy się przecież spóźnić.
Powiedziawszy to, zerknął na nią z ukosa jak na najobrzydliwsze stworzenie, z jakim kiedykolwiek się spotkał, i odszedł, a wraz z nim ociągający się Fenrir. Ich kroki ucichły, odór zniknął, a gdy wreszcie odważyła się podnieść wzrok, ich sylwetki były od niej daleko. Zostawili ją.
Machinalnie opadła kolanami na zroszone własnymi łzami kamyczki.
— To nie musiało się tak skończyć.
Na dźwięk głosu poderwała się gwałtownie i po raz pierwszy zauważyła kogoś równie bezbronnego co ona.
— Powinnaś bardziej uważać. Greyback niekiedy traci nad sobą kontrolę.
Wzruszyła mimowolnie ramionami.
— Nie jesteś chyba tutaj zbyt długo? — Zielone oczy przybyłej dziewczyny bacznie ją obserwowały. Śledziły jej ruchy i lustrowały sylwetkę od góry do dołu. — Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
— Nie — odpowiedziała, a jej głos się załamał. — Jestem tutaj od niedawna.
— Zdaje się, że jesteś trzecią służącą. Słyszałyśmy o tobie z Amandą. Witaj, jestem Ines. — Wyciągnęła niewielką dłoń w geście powitania, a jej gęste blond włosy opadły kaskadami na ramiona.
— Gabrielle — zaczęła, instynktownie się wahając — jestem Gabrielle White.
Ines jednak nie dostrzegła jej niezdecydowania i w odpowiedzi szeroko się do niej uśmiechnęła.



2 komentarze:

  1. No to Hermiona ma ostro przejechane, trafić do dworów Malfoyów jako służąca? Zastanawiam, się czy nie lepsza byłaby już śmierć.
    Masz świetne opisy, czytając łatwo jest sobie wyobrazić daną sytuację, za co wielki plus ;)

    OdpowiedzUsuń