niedziela, 7 lipca 2019

Rozdział 6


Paskudka
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok

Gabrielle przez moment była tak zaskoczona, że dopiero w chwili olśnienia zrozumiała, jakie zadanie postawił przed nią Draco. Mimochodem zalała ją fala przerażenia.
— To niewykonalne — westchnęła, ale w głębi duszy czuła, że to dla niej szansa na ponowne zaistnienie w czarodziejskim świecie. Mogła jednocześnie wiele zyskać i stracić. Wystarczyło bowiem by nieodpowiednia książka powędrowałaby w ręce Draco, a przegrałaby. Nie trudno przecież skojarzyć fakty, dodać dwa do dwóch i ostatecznie odkryć, że jest nikim innym jak Hermioną Granger. Z drugiej strony i Draco poniósłby porażkę. Nigdy więcej nie zobaczyłby Astorii. Jak zatem rozwiązać ten problem, by każde z nich osiągnęło upragniony cel?
Przez głowę Gabrielle przemknęła przerażająca myśl. Wzdrygnęła się na wspomnienie kołyszącego nią – w imię wolności – wiatru. Próbowała przekonać samą siebie, że to lekkomyślne i daremne, ale chęć ucieczki przed rzeczywistością pozostała.  
Zegar tykał, bezlitośnie wypominając każdą sekundę. Nie było czasu do stracenia. Gabrielle musiała jak najszybciej zacząć działać; sięgnęła więc dłonią po leżące na biurku notatki. Podnosiła kartkę po kartce, jakby je przeglądała. Potem wertowała stare woluminy niczym zeszyty linijkowe. Nie znalazła w nich jednak nic, co mogłoby w jakiś sposób okazać się użyteczne. 
— Gdybyś tu był… — szepnęła, lecz słowa ugrzęzły jej w krtani jak ostrza w, gotowym do zmielenia świeżych ziaren kawy, młynku. Znów śniła na jawie sen. Widziała go przed sobą: rudowłosego chłopaka, jakby dopiero co się z nią pożegnał. Mara wydawała się tak realistyczna i wstrząsająca zarazem, że dziewczyna zamarła na chwilę w niezwykle niewygodnej pozie. I choć liczyło się tylko zaklęcie, nie potrafiła odgonić nawracających wspomnień. Jeszcze niedawno to on szukał dla niej czaru…
— Posłuchaj, znalazłem! Jesteśmy uratowani! — Poliki Rona zapłonęły czerwienią. Był wyraźnie podekscytowany. — Gdy nie będzie już nadziei, rzucę na ciebie ten urok. Nie rozpoznają cię, przeżyjesz, Hermiono — mówił gorączkowo.
— Nie możesz, Ron. Co z innymi? Mamy ich zostawić na pastwę śmierciożerców? Wiesz, co się stanie? — wyrzuciła z siebie te słowa ze złością.
— To nas szukają, a przede wszystkim Harry’ego. Nie pozwolę byś zginęła. Obiecaj mi, że zrobisz wszystko, by przeżyć — powiedział, po czym objął jej twarz dłońmi i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. — Obiecaj, Hermiono. 
— Ty również mi obiecaj, Ron.
Nastała martwa cisza. Każde z nich wstrzymywało oddech niepewne, czego ma się spodziewać. Lecz milczenie było niejako odpowiedzią, bezgłośną mową ich serc, poza którą nic nie istniało.
— Obiecuję — powtórzyła, a wspomnienie odeszło.
Gdyby otworzyła teraz drzwi i uciekła, rozczarowała by Rona. Nie miała też dokąd zbiec. Gdziekolwiek by się nie zatrzymała, znaleźliby ją. Bransoleta bez problemu wskazałaby kryjówkę poplecznikom Czarnego Pana, a nie można było jej ot tak zdjąć. Tylko czarodziej prawdziwie czystej krwi potrafił odpiąć te czarodziejskie kajdany, blokujące wszelkie zdolności magiczne. Poza tym Gabrielle całkowicie rozumiała Draco i jego ból. Nic więc dziwnego, że jakaś jej część chciała go ukoić. 
Czytała pobieżnie tom za tomem, unikając przy tym czarnomagicznych ksiąg, które zwyczajnie były dla niej zbyt niebezpieczne. Gdy wydawała się już bliska znalezienia odpowiedzi, coś jej umykało. Czuła, że rozwiązanie ma na końcu języka, ale nie mogła sobie przypomnieć zaklęcia, tak jakby razem z tożsamością zniknęła jej niezawodna pamięć; toteż wciąż kartkowała książki. W pewnym momencie Gabrielle zaczęły opuszczać siły. Powieki powoli stały się nadzwyczaj ciężkie, głowa opadała bezwładnie na opasłe woluminy, aż wreszcie z ust spłynęła długa strużka śliny. Jej ciało mimowolnie się rozluźniło, a płytki, urywany oddech zmienił się w łagodny i całkiem miarowy; zasnęła. 
Z chwilą kiedy odpłynęła w ramionach Morfeusza, w bibliotece zapanował dziwny niepokój. Witryny to unosiły się, to opadały. Księgi drgały. Pomieszczenie przepełniały magiczne wibracje, które w głównej mierze kumulowały się wokół służącej. Nagle powietrze zgęstniało na tyle, że zaczęło przypominać szkło. W ślad za nim niewidzialna, ogromna fala gęstego dymu przetoczyła się przez regały wprost na Gabrielle. Otoczyła ją zewsząd, po czym wyrzuciła daleko stąd, poza ściany książkowej otchłani, jaką było to miejsce.
Później dało się już słyszeć tylko gromki huk. Dziewczyna upadła na marmurową posadzkę tak ciężko, że poczuła niemal każdy pierwiastek swojego ciała. Wnet wybudziła się z pozornie głębokiego snu. Wstała i przestąpiła kilka kroków do przodu, usiłując pojąć, co się właściwie stało. Zrozumienie jednak nie nadeszło, bo nic szczególnego się nie zdarzyło, poza tym że niezauważalna siła wyrzuciła ją z biblioteki, którą, ze względu na okoliczności, nie do końca sama mogła opuścić. Wciąż zmęczona i przytłoczona obowiązkami, z kompletnym mętlikiem w głowie, ruszyła ku krętym schodom, prowadzącym do wytwornego salonu Malfoyów. Gabrielle minęła parę stopni, gdy spostrzegła kogoś na dole. Zatrzymała się. Przez długi czas przyglądała się owej sylwetce, ale była jakaś obca, dlatego też nieznacznie przybliżyła się do niej. Widok nie uległ poprawie, a wszystko przez panujący mrok i wysokie obicie fotela, w którym, nieznany Gabrielle czarodziej bądź czarownica, siedziała. Jedynym co dostrzegła dziewczyna, była kryształowa karafka z bursztynowym płynem i stojąca nieopodal – na wpół wypełniona, na wpół wypita – szklanka. 
Kiedy dziewczyna śledziła ruchy ręki przybysza, cicho zastanawiała się nad jego twarzą. Czy ją zna? Nienawidzi? A może uwielbia? Z całych sił powstrzymywała pragnienie ujrzenia oblicza obcego, bo mimo wszystko wiedziała, że to niebezpieczne i lekkomyślne. Podczas gdy ona walczyła sama ze sobą, obok fotela niespodziewanie pojawiło się niebywale małe stworzenie o długich, nietoperzowatych uszach, olbrzymich, topazowych oczach oraz nosie wielkości i kształtu dorodnej marchewki. Poszarzała skóra zwisała luźnymi fałdami wokół szczęki istoty, która była tak szkaradna, że Gabrielle musiała odwrócić wzrok. 
— Paskudka przyszła powiedzieć, że ktoś czeka na wielmożnego pana. Paskudka przeprasza, że musi ją pan oglądać. — Skrzat nie śmiał spojrzeć na swojego pana. Stał bez ruchu i przyglądał się gasnącym w kominku ognikom.
— Przyprawiasz mnie o mdłości — powiedział wyraźnie zniesmaczony Lucjusz Malfoy, a chłód w jego głosie owiał dygocące ze strachu ciało Paskudki. — Miałaś nie zjawiać się nieproszona, a mimo to tu jesteś, skrzacie. — Lucjusz wstał gwałtownie. Górna, idealnie gładka warga uniosła się subtelnie w cynicznym uśmiechu, ukazując śnieżnobiałe zęby. Zadbana dłoń odnalazła, ozdobioną srebrną główką węża, rękojeść różdżki. — Zasłużyłaś na karę, skrzacie.
Gabrielle przypatrywała się z daleka Lucjuszowi. Myślała o nim i kto wie, może próbowała odszukać we wspomnieniach. Dziś ujrzała go po raz pierwszy, odkąd wyszła z lochu i została służącą – choć doskonale pamiętała jego długie, platynowe włosy opadające wdzięcznie na rozłożyste ramiona, twarz o arystokratycznych rysach i stalowoszare oczy, przeszywające lodowatym spojrzeniem. Gabrielle nigdy nie spotkała równie przystojnego i okrutnego mężczyzny, który potrafił doprowadzić na skraj obłędu wyłącznie za pomocą słów. Z niemalże stoickim spokojem badała jego postawę, dopóki nie uniósł wysoko różdżki i nie skierował jej na Paskudkę, wtenczas rzuciła się ku niej nieświadomie i zasłoniła ciałem.
— Nie! — Jej rozpaczliwy krzyk rozdarł ciszę.
Jadowicie czerwony promień pomknął do przodu i trafił ją prosto w serce. Zamarła w niewyobrażalnym bólu. Z pustych, wypełnionych czarnymi jak węgiel źrenicami oczu, spłynęły wydłużone krople krwi i zaznaczyły bieg na zsiniałych policzkach. 
— Zadziwiające jak łatwo tacy jak ty odnaleźli się w nowej roli, zupełnie jakby była im przeznaczona. — Lucjusz przyglądał jej się w głębokim zamyśleniu, z dziwnym wyrazem twarzy i rozbawieniem tlącym się w kącikach ust. — A jednak to za wiele, skoro równasz się ze skrzatem, służko — wycedził, kiedy przerwał zaklęcie.
Paskudka wpatrywała się z przerażeniem w bladą twarz Gabrielle, aż w końcu Lucjusz przypomniał sobie o skrzatce i jednym ruchem ręki odesłał ją do pracy.
— Wstrętne stworzenie — warknął, a następnie chwycił w dłoń szklankę ze złocistożółtym trunkiem i wychylił go jednym haustem. — Nie mam wątpliwości, że loch byłby najbardziej odpowiedni w tej sytuacji. Z pewnością ci się spodoba — zadrwił i kucnął obok niej, po czym złapał brutalnie za podbródek i przyjrzał się uważnie. Gabrielle spuściła wzrok. Chciała się od niego odsunąć, lecz jej nie pozwolił. — Wszak to tam spędzisz dzisiejszą noc. 
Uczucie strachu przegrało z ciekawością i dziewczyna uniosła głowę, spojrzała na Lucjusza, ale nie trwało to długo, bo niemal od razu odurzyło ją zimno w jego oczach i odwróciła się speszona. 
— Nie waż się więcej mi przerywać. Możesz odejść. 
Lucjusz nie zwrócił uwagi na niski ukłon Gabrielle, jej chwiejny krok, gdy odchodziła, a nawet strach błąkający się w zasnutych mgłą tęczówkach, kiedy znikała w mroku nocy, schodząc do lochu. 


4 komentarze:

  1. Bardzo dobrze oddałaś postać Lucjusza.Rozdział fajnie się czyta.Weny życzę i czekam na zaś

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się co będzie jak ktoś odkryję kim naprawdę jest Gabrielle?

    OdpowiedzUsuń