Smocza przysługa
Malfoy Manor, Wiltshire, 1999 rok
Widziała wyraźnie zamglone od łez oczy Astorii, jej usta otwierające się w
niemym krzyku, ciało wyginające się w łuk, które – pomiędzy skurczami – raz za
razem to opadało, to drgało. Kłęby czarnego dymu wdzierającego się przez
szczeliny okien i drzwi, powoli wypełniały pomieszczenie i płuca zatęchłym
powietrzem. Słyszała rozpacz w głosie Draco, kiedy skórę dziewczyny pochłonął
płonący żywym ogniem pył. Lecz nie to najbardziej przeraziło Gabrielle, tylko
tańczące wokół serca Astorii ogniki. Z czasem przestały się jarzyć mrocznym
światłem i zgasły, znikając w niej zupełnie, podobnie jak wypryski zdobiące jej
twarz.
— Astoria! — wołał zrozpaczony Draco.
Nie mogła go usłyszeć, bo wciąż była nieprzytomna. Jej głowa spadała z
mahoniowego blatu. Niegdyś lśniące brązem włosy spływały na bok, odsłaniając
białka oczu. A w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem widniały małe promyki,
pozostał szkarłatny ślad, który wniknął głęboko w klatkę piersiową i rozlał się
niczym ciecz po żyłach. Krew na nowo zabarwiła policzki Astorii, skóra stała
się niemal alabastrowa. Zaróżowione usta rozchyliły się zachęcająco do
pocałunku. Wszystko ustało.
— Draco. — Głos Astorii był słaby, nieco zachrypnięty.
— Już wszystko dobrze. — Uśmiechnął się czule i objął ją ramieniem.
Dopiero wtedy poczuła, jaka jest przemarznięta. W jednej chwili zapragnęła
bliskości. Z całej siły starała się przyciągnąć go do siebie i wtulić w jego
silny tors. Chciała poczuć ciepło, którym nigdy wcześniej nikt jej nie darzył,
toteż niepewnie oparła głowę o ramię Draco, biorąc głęboki oddech. Odurzona
zapachem męskich perfum przywarła do niego jeszcze bardziej, jakby obawiała
się, że to kolejny sen.
Niespodziewanie jej wzrok spoczął na siedzącej w fotelu Gabrielle.
Przypatrywała jej się, nic nie mówiąc, choć nie znaczyło to, że nic nie
myślała. Opadały jej powieki, ogarniało ją zmęczenie, ale umysł wciąż miała
trzeźwy i – nie wiedzieć czemu – służąca ją intrygowała. Może niespokojny ruch
Draco wyrwał ją z zamyślenia, a może fakt, że wyplątał się z jej objęć i podszedł,
wysunąwszy dłoń z różdżką, do Gabrielle.
— Draco — szepnęła Astoria. — To dzięki niej żyję, prawda?
Ponownie przytulił ją mocno, jak gdyby na potwierdzenie. To wystarczyło, by
Astoria poczuła się bezpieczna, by uwierzyła, że to dzieje się naprawdę.
Wreszcie była wolna od rodzinnej klątwy. Mogła zacząć życie na nowo. Chciała
coś jeszcze powiedzieć, lecz nie miała tyle energii. Słabość przejęła kontrolę
nad jej bezradnym ciałem.
— Dziękuję — zdołała wykrztusić, zanim osunęła się w opiekuńcze ramiona Draco.
Przez moment wyglądał na rozczarowanego, potem przypomniał sobie, dlaczego
leżała teraz nieprzytomna. Nie położył jej jednak na powrót na twardym blacie
biurka, nie ułożył też w żadnym z foteli, a jedynie przygarnął bliżej siebie.
Odgarnął kosmyk włosów z mokrego od potu policzka Astorii, ujął jej twarz w
dłonie i pocałował ją delikatnie w usta. To znaczyło więcej niż tysiąc
słów.
Gabrielle nie sądziła, że będzie kiedykolwiek świadkiem równie intymnej
sceny. Prawdę mówiąc, nigdy by nie posądziła Draco o tak subtelny dotyk. Zawsze
wydawał jej się zimny i pozbawiony uczuć, tymczasem na widok Astorii lód, który
niegdyś zmroził serce chłopaka, stopniał pod tchnieniem wytrwałej miłości.
Istotnie była to namiętność, jakiej sama Gabrielle nie doznała w życiu ani
razu. Czuła się wyjątkowo nie na miejscu, przyglądając im się przez cały ten
czas, więc odwróciła wzrok i starała się być najciszej jak potrafiła. Zdawało
jej się, że oboje zapomnieli o jej obecności, choć żadne z nich nie
potwierdziło tego zachowaniem. A jeśli nawet nie byli świadomi istnienia
Gabrielle, to tylko przez krótką chwilę, bo w końcu Draco spojrzał na służącą i
przywrócił na jej nadgarstek złotą bransoletę.
— Przyszykuj pokój Astorii i zadbaj, by odzyskała siły — powiedział Draco.
Otworzył wielką skrzynię, która stała przy ścianie, pogrzebał w niej, a
potem wyjął pięknie uszytą szmaragdową suknię ze srebrną lamówką i bogatym
haftem. Wyciągnął ją ku służącej.
— Należała kiedyś do mojej ciotki, Bellatrix. Miała ją na sobie w dniu
zaślubin mojej matki. — Draco położył suknię na skrzyni i długo milczał nim
dodał: — Od czasu jej śmierci matka popadła w ogromną rozpacz i nie pozwala
zaglądać do tego kufra.
— Przykro mi, paniczu. — Gabrielle widziała, jak posmutniała jego twarz.
— Dopilnuj, by Astoria ją założyła. To rodowa pamiątka. — Odwrócił się
gwałtownie. — Dziękuję.
Gabrielle nie przypuszczała, że będzie jej wdzięczny i chyba to wiedział,
bo od razu jego kąciki ust uniosły się w ironicznym uśmiechu. Kiwnęła głową na
znak, że nigdy nie zapomni tego, co się dziś tutaj wydarzyło.
— Czy to aby na pewno odpowiedni moment? Pańska matka może to źle odebrać,
paniczu — rzekła, skłoniwszy się służalczo.
— To już nie twój interes, służko — uciął szybko Draco.
— Naturalnie, panie.
~*~
Gabrielle minęła ogromny hol z kamiennymi rzeźbami i kryształowymi
wazonami, gdy usłyszała miarowy stukot obcasów, najpierw cichy, potem coraz
głośniejszy. Przystanęła i potoczyła wzrokiem dookoła, jakby trochę zagubiona.
Od czasu do czasu docierały do niej strzępki słów, lecz nic z tego nie
rozumiała. Z czasem przywykła do dwóch głosów: cynicznego, należącego
najprawdopodobniej do mężczyzny, i przyzwyczajonego do wydawania rozkazów głosu
kobiety. Nie potrafiła jednak odgadnąć, kim są ich właściciele, i wcale tego
nie pragnęła. Była śmiertelnie zmęczona. Chciała jedynie położyć się w swoim
łóżku i nieco odpocząć. Już miała odejść, kiedy znikąd dobiegły ją słowa,
których znaczenie pojęła w mig. Po raz drugi tego dnia poczuła, że znajduje się
w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze.
— Nie możesz pozwolić, by spotykali się w naszym dworze. To trwa za długo,
Lucjuszu.
Stało się oczywistym, że owymi nieznajomymi są państwo Malfoyowie. Nagle
Gabrielle wzdrygnęła się. Zaszumiało jej w głowie. Ogarnęła ją przemożna chęć
ucieczki, mimo to skryła się za jedną z gablot, wypełnionych po brzegi
porcelaną.
— Czarny Pan… — zaczął mężczyzna, ale nie skończył, bo niemal od razu
przerwała mu kobieta.
— Czarny Pan zwyciężył i my mu w tym pomogliśmy, Lucjuszu. Czy nie zrobiliśmy
dla niego wystarczająco wiele? To rodzinna posiadłość. Chyba o tym zapomniałeś
— powiedziała z oburzeniem, otulając się ciaśniej futrem. — Ile musi jeszcze
znieść twój syn, ile muszę znieść ja, byś sobie o tym przypomniał?
— Wybrał nas, Narcyzo. Wiesz doskonale, że nie możemy mu się
sprzeciwić.
— Wybrał ciebie, Lucjuszu! Ja nigdy nie dołączyłam i nie dołączę do
śmierciożerców — powiedziawszy to, odwróciła się z kamienną twarzą i ruszyła ku
marmurowym schodom, a tren jej sukni powlókł się za nią.
Wtedy Lucjusz chwycił ją za nadgarstek i szarpnął ostro, zmuszając, by
została i go wysłuchała.
— Dlaczego się tak zachowujesz?
— Mam dość, Lucjuszu. — Wyswobodziwszy się z jego uścisku, cofnęła się,
zatrzymując na nim swój wzrok. — To trwa za długo — powtórzyła, odchodząc.
Gabrielle usłyszała, jak Narcyza mówi szorstkim tonem do nieznanej jej
służącej, by pod żadnym pozorem nie wpuszczała nikogo do jej sypialni. Sądziła
tym samym, że rozmowa dobiegła końca i Malfoyowie opuścili salon, ale Lucjusz
znów ją zaskoczył. Pociągnięta z całej siły Gabrielle, nie zdołała zasłonić się
rękoma przed bezlitosnym uderzeniem w twarz. Z jej ust buchnęła krew. Nim
odzyskała świadomość, Lucjusz złapał ją mocno za ramiona, zmuszając, aby
uklękła. Zacisnęła zęby. Powoli dźwignęła się, lecz z powrotem runęła z głuchym
łoskotem na podłogę, a jej mięśnie zadygotały z wysiłku. Podniosła głowę i
spojrzała mu prosto w źrenice. Wówczas wymierzył w nią różdżkę.
— Jak śmiesz podsłuchiwać nasze rozmowy, służko?!
Spuściła wzrok zawstydzona.
— To oduczy cię wtykania nosa w nieswoje sprawy. — Lucjusz uniósł wysoko
różdżkę, gotowy do wymierzenia kary, tak, jakby właśnie przed chwilą tego nie
zrobił.
— Ojcze! — zawołał niespodziewanie Draco, schodząc ze schodów. — Co ty
wyprawiasz z moją służącą?
— Z twoją służącą? — Zdziwiony zerknął z ukosa na syna. — O ile mnie pamięć
nie myli ani ja, ani twoja matka nie przydzieliliśmy ci osobistej służącej.
Możesz mi zatem powiedzieć, co przez to rozumiesz?
— Ona — zaczął, a Gabrielle mimowolnie skuliła się, czekając na to, co się
zaraz wydarzy — uratowała Astorię.
— To absurd! Nie istnieje zaklęcie usuwające efekty czarnej magii, Draco —
zapewnił, uśmiechając się ironicznie. — Czarny Pan wyraźnie powiedział, że
Astoria umrze.
— Też tak myślałem, dopóki ona go nie znalazła, ojcze — odparł, wskazując
różdżką na leżącą służącą.
Lucjusz przyglądał się jej z fascynacją, a dziewczyna nie wiedziała, czy
zaintrygowało go ciało, czy też spływająca z wargi krew. Zbyt wiele myśli
towarzyszyło Gabrielle, żeby mogła w pełni otrząsnąć się po upadku i zrozumieć,
co się tak właściwie stało.
— Nie mam pojęcia, jak tego dokonała, ale Astoria żyje. Co prawda jest
słaba, potrzebuje czasu, by powrócić w pełni do zdrowia, jednak w jej ciele już
nie ma śladów czarnej magii. Możesz w to wierzyć bądź nie, ale udało się —
rzekł poważnie Draco.
Czy ocalenie Astorii nie napyta biedy Hermionie? Bo tak sobie myślę, czy Lucjusz lub ktoś inny nie będzie się zastanawiał skąd jakaś tam służka zna takie zaklęcie? No i będą na nią bardziej uważać, a wtedy odkryją kim naprawdę jest.... Dobra aż się zapowietrzyłam ;)
OdpowiedzUsuńMogę Cię zapewnić, że będzie się działo :)
Usuń