poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rozdział 13



Słowo wobec słowa
Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok
Na tle kamiennej ściany dominowały ujęte w złote ramy portrety dostojnych postaci. Zabezpieczone warstwą kurzu, w dodatku niemałą, nie dostrzegały niczego poza niewielką ilością światła. Nieustannie walczącą z drobinkami brudu o przewagę. Podczas gdy w powietrzu rozbrzmiewało z lekka przytłumione echo głosów czarodziei, Gabrielle pląsała z kolorową miotełką do kurzu, wzbijając wokół drobinki pyłu.
— Idź sobie stąd, okropna dziewczyno. Nie chcemy byś dotykała naszych ram swoimi szlamowatymi dłońmi. — Ów osobnik zakaszlał i oblizał spierzchnięte wargi.
— Nicholasie, pozwól, że to ja wyperswaduję tej młodej damie, gdzie jej miejsce. Tak dawno tego nie robiłem, że na samą myśl o tym czuję podekscytowanie — powiedział, skacząc w miejscu niczym mały kociak.
Twarz Gabrielle okraszał szeroki uśmiech, kiedy bacznie im się przyglądała. Widać snuła w myśli jakieś zamiary, bo dalej walczyła z osiadającym na wszystkim kurzem, nie biorąc ich uwag do serca.
— Zachowuj się, Brutusie. To nie do pomyślenia byś płaszczył się przed tą… — Armand zawahał się, nie wiedząc przez moment, jakiego określenia użyć w takowych okolicznościach. — Służącą.
— Słyszałeś, Septimusie? Armand sądzi, że ma nad nami jakąś władzę. — Nicholas zaśmiał się nieco sztucznie, po czym odpalił cygaro i zapadł w fotel. — Chyba powinieneś mu nieco opowiedzieć o swoich ówczesnych wpływach. Doszły mnie wszakże słuchy, że minister Osbert doskonale sprawował się w twoich rękach jako marionetka. Wyrazy uznania.
W odpowiedzi Septimus skinął mu głową w sposób wyrażający jawną impertynencję.
— Zdaje się, że zapomnieliście o szacunku Wilhelma Zdobywcy, jakim cieszył się Armand. Bądź co bądź, przyjaźń ta okazała się jedną z najlepszych inwestycji naszego rodu. Spójrzcie na dobra w Wiltshire, bracia. Stale się mnożą, lecz ich początek notabene sięga roku, w którym to pierwszy Norman z pomocą Armanda pokonał Anglosasów pod Hastings.
— Prawisz mądre rzeczy, Septimusie. Tylko czy zbytnio nie przypominają wam słów Brutusa z artykułu Walczących Magów? — powiedział Armand, po czym wskoczył do portretu Nicholasa. Wyrwał mu z ust cygaro i przyłożył do własnych. Los chciał, że akurat zgasło, nim Armand zdążył się zaciągnąć. Toteż rzucił nim rozwścieczony w Nicholasa, który wprost nie mógł się dłużej powstrzymać od śmiechu i wybuchł.
— Przykre to stwierdzenie, jednakże najmniej z nas uczyniłeś, co by wpłynęło na wizerunek naszej rodziny, Nicholasie — przyznał po chwili Armand.
— Och, już dobrze, Armandzie. Nie gniewaj się. — Nicholas uniósł ręce w geście obronnym na znak, że przez cały ten czas tylko żartowali.
Wszyscy byli niezwykle do siebie podobni, wysocy i szczupli, o szaroniebieskich oczach i blond włosach, tyle że Septimus miał z nich najdłuższe i związane czarną tasiemką, jak to miał niekiedy w zwyczaju robić Lucjusz.
Ramy, w których tkwili, nabierały z wolna połysku, a brud znikał. Jedynie portret Abraxasa wydawał się niemożliwy do wyczyszczenia bez użycia magii. Gabrielle jednak się nie poddawała i tarła szmatką oprawę tak mocno, że w końcu zszedł z niej werniks, pozostawiwszy po sobie matową poświatę.
— Odejdź, dziewczyno. Zniszczysz moją ramę — wołał Abraxas, kiedy tylko przestawał kichać od kurzu. — Zobaczysz, poskarżę się mojemu synowi!
— Niechże się pan uspokoi, panie Abraxasie. — Próbowała mu przemówić do rozsądku.
— Nie będę z tobą, szlamo, rozmawiał. W tej chwili masz zostawić w spokoju mój portret.
Sprzeczali się, dopóki Abraxas nie zobaczył idącego przez hol Lucjusza. Wówczas niemal pewny swojej wygranej, zażądał od syna rozstrzygnięcia sporu. Ten jednak nie wiedząc w czym rzecz, spojrzał ogłupiały na ojca z nadzieją, że mu wyjaśni, co tutaj się dzieje.
— Nie patrz tak na mnie, synu, i rozkaż tej przeklętej szlamie, by zajęła się czymkolwiek innym tylko nie ramą mojego portretu. Zniszczy ją całkowicie. Jak ja wtedy będę się prezentował? — Lamentował w najlepsze.
Gabrielle unikała wzroku Lucjusza od dobrych kilku minut, ale w tym momencie zmusiła się do spojrzenia mu w oczy i spróbowała być przekonująca:
— Panie, ja jedynie robię, co do mnie należy. Nie mogę przecież pozwolić, by portret pańskiego ojca pozostawał przykryty grubą warstwą brudu.
Lucjusz przyjrzał się ramie. Wszelkie zanieczyszczenia zginęły. Co prawda, wciąż pełno było rys i uszkodzeń, niemniej portret miał już pięć lat. To wystarczająco długo, by pojawiły się pierwsze ślady minionego czasu.
— Na co ty jeszcze czekasz, synu? Odeślij ją do lochu. Może to nauczy ją szacunku dla czystokrwistych — zażądał Abraxas.
Ku jego zdziwieniu Lucjusz nie ukarał dziewczyny, gdyż wydało mu się to wyjątkowo zbyteczne. Zmierzył ją zamiast tego wzrokiem, bez słowa zatrzymując się na jej twarzy. Wyglądała na zmęczoną przekomarzaniami z jego ojcem. Sine bruzdy pod oczami silnie się wybijały na jej bladej jak śnieg cerze. Zapewne nie od dzisiaj starała się z nim uporać. A może był to wynik spędzenia tygodnia w lochach?
— Nie będzie to konieczne, ojcze — wreszcie odpowiedział. — Służko?
— Tak, panie Malfoy? — spytała przestraszona.
— Cokolwiek, by mój ojciec nie rozkazał, jest nieistotne — oznajmił otwarcie, tym samym sprawiając, że Abraxas skrzywił się niesamowicie. Czym Lucjusz naturalnie się nie przejął i z każdym kolejnym słowem zbliżał się do Gabrielle, aż znalazł się tuż koło niej i niemal szeptał jej do ucha: — Znaczy to więc, że należysz do mnie i to moje polecenia masz spełniać.
Czuła jego oddech na czole. Nie śmiała się jednak odwrócić.
— Oczywiście…
Wtedy to podniosła głowę i ujrzała zastygłą w wyrazie przedziwnych uczuć twarz Lucjusza. Niepokój mieszał się z zachwytem, co nie uszło uwadze Gabrielle, podobnie jak zimnoszare tęczówki wpatrujące się w jej własne.
— Dokończ zatem, to co zaczęłaś. — Gdy tylko wydał polecenie, odsunął się i odszedł.
— Lucjuszu! — krzyczał za nim Abraxas. — Pomyśleć, że pragnąłem mieć potomka…
Gabrielle przez chwilę jeszcze za nim patrzyła, jak gdyby coś nie dawało jej spokoju i nieustannie zastanawiało.
~*~
Błogi sen spowił Gabrielle i wówczas zapomniała na jakiś czas o trapiących ją zmartwieniach. Ciało otulone zewsząd spokojem, podrygiwało w rytm oddechów niczym liść na wietrze. Umysł płatał figle, tworząc niedopowiedziane historie. Serce tęskno spoglądało za wolnością. A może czymś jeszcze? Czymś czego Gabrielle nie była w stanie określić, a czego nie potrafiła rzucić w niepamięć. Zapewne dalej myślałaby o tym w ramionach Morfeusza, ale nie pozwoliła jej na to krzątająca się po pomieszczeniu Ines, która przez roztargnienie skutecznie przerwała jej senne rozmyślania.
— Ines, co tutaj robisz? — zapytała, a jej głos wyraźnie zdradził, że przed momentem spała.
Ines spojrzała na nią z cichym wyrzutem. Milczała.
— Nawet mnie nie przeprosisz? — Gabrielle zadała kolejne pytanie, nie znając powodu, dla którego Ines nie zaszczyciła jej żadnym słowem.
— Słucham?! Mam cię przeprosić? Żartujesz, prawda? Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje przez ostatni tydzień! Nie pomyślałaś chociaż przez moment, kiedy wyszłaś, by mnie powiadomić o tym, że trafiłaś do lochów? — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. — Martwiłam się.
Gabrielle wstała z łóżka. Podeszła do niej i mocno ją przytuliła. Był to prawdziwie siostrzany uścisk, lecz stracony czas między nimi działał na Ines paraliżująco; już nie wydawały się sobie bliskie, a wręcz obce.
— Pewnie siedziałabym tam teraz, gdyby nie Draco. To on mnie uwolnił. Rozumiesz więc, że nie mogłam się pokazywać. Jeżeli nasz pan zobaczyłby mnie wcześniej… — Gabrielle przerwała, nie potrafiąc wypowiedzieć na głos, tego co pojawiło się w jej umyśle.
 — Draco? — zapytała z nutą zaskoczenia. — Mówisz paniczowi po imieniu?
— Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? — Zastanowiła się głośno. — No, tak… Przepraszam, Ines. Naprawdę nie mogłam ci powiedzieć. — Miała ochotę palnąć się w czoło za swoją nieuwagę. Brakowało jej jeszcze, by Ines posądziła ją o bliższe relacje z Malfoyami.
— Zachowujesz się jakoś inaczej. Ukrywasz coś przede mną. Nie rób ze mnie głupiej. Przecież wiem, że panicz nie naraziłby się ojcu, a już na pewno nie przez jedną z nas. Masz z nim romans?
— Oszalałaś, Ines?! Jest mi po prostu wdzięczny, że pomogłam uratować Astorię. Sama twierdziłaś, że służba Malfoyom jest najlepszym, co nam się przytrafiło, a teraz temu zaprzeczasz.
— I tak nie mówisz mi całej prawdy — stwierdziła Ines i nie czekając na odpowiedź Gabrielle, wyszła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz