piątek, 17 lipca 2020

Rozdział 15



Niezapomniane spotkanie
Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok
Oddech stawał się urywany i usta miała nieco rozwarte, jakby leniwie prosiła o pieszczotę, co zresztą zdarzało jej się często przy wszelkiego rodzaju aktywnościach fizycznych. Chciwie łapała kolejne hausty powietrza, biegnąc dalej. Nie zważając na wprawione przez nią w ruch otoczenie. Aż wreszcie dosięgnęło ją zdumione spojrzenie Narcyzy, którą trąciła o rękaw powłóczystej sukni, i pod jego siłą zachwiała się na moment, tracąc zupełnie równowagę. Cudownie niezdarnie upadła na pobliską balustradę i niepewnie zacisnąwszy oczy, zasłoniła twarz rękoma, a wszystko to działo się w kilku mgnieniach oka.
— Nie zwykłam do tego, aby ktoś równy mi pozycją społeczną zaburzał moje poczucie komfortu. Ty zaś, służko, nie tylko zakłóciłaś moją przestrzeń, lecz bezczelnie w nią wtargnęłaś, choć nie mogłabyś się ze mną równać na żadnej z możliwych płaszczyzn. — Regularne rysy ani drgnęły, dłonie nie zadygotały; tylko oczy nie kryły wzburzenia. — Domagam się wobec tego wyjaśnień i lepiej zważ na język, szlamo.
Oblicze Narcyzy przepełniała niezrozumiała dla Gabrielle niechęć, a narastająca w służce wściekłość dodawała jej odwagi i prowokowała do spojrzenia Narcyzie w oczy. Kiedy nareszcie jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Narcyzy, odniosła wrażenie, że jedynym, co tam ujrzała, była nienawiść. Jeśli spodziewała się dojrzeć w nich wyraz aprobaty, to się zawiodła. Była w potrzasku. Nie mogła uciec ani odejść, nie miała bowiem dokąd. Przy tym nie pojmowała skąd w Narcyzie tyle złości. Przecież nie wpadła na nią specjalnie.
— Zamierzasz się odezwać? — Pytanie opuściło usta Narcyzy, drażniąc zmysł słuchu służącej.
Nie podniósłszy głowy, wciąż niewinnie bawiła się guzikiem swojej koszuli, aż uczuła, że zwisa jej na jednej nitce. O, trzeba to przyszyć.
— Przepraszam. Czy mogę już odejść, pani? — powiedziała z dumą, niemal arogancko.
Narcyza uniosła dłoń na znak, że nie chce tego słuchać. Zaczerpnęła powietrza i nie wypuściła go z płuc, zupełnie jakby przygotowywała się do krzyku. Lecz zanim zdołała się odezwać, jej baczny wzrok spoczął na zroszonej krwią skórze służącej, a gniew zastąpiła gorączkowa ciekawość. Przysunęła twarz do oblicza Gabrielle i zaczęła jej się przyglądać z powściągliwością głodnego wampira.
— Krwawisz — to oznajmiwszy, zauważyła, że służąca się wzdrygnęła i przymknęła oczy jak rażona piorunem.
Ton Narcyzy nie był ani oskarżycielski, ani ostry, niczym smagnięcie bicza, mimo to wydawał się na tyle nieprzyjemnie chłodny, że nawet wspomnienie przeszłości było czulsze. Ledwo słyszalna nuta dociekliwości zdawała się ulatniać równie szybko co przebijająca przez  nią drwina. Niepocieszona brakiem odpowiedzi kobieta podjęła kolejną próbę, lecz znacznie łagodniej i jakby ostrożniej.
— Należy to opatrzyć, gdziekolwiek rany by się nie znajdowały… O ile to twoja krew, służko.
Nie wiedzieć dlaczego, Gabrielle nie chciała pozwolić, by Narcyza poznała prawdę. Czuła, że jej pomoc nie byłaby najlepiej odebrana, choć nie miała w ogóle pojęcia o rodzących się w głowie Narcyzy podejrzeniach względem niej i Lucjusza. Czekało ją więc trudne zadanie. A jednak była dobrej myśli. Wierzyła, że znajdzie argumenty, które skruszą niechęć Narcyzy do puszczenia jej wolno.
— Oczywiście, że moja, pani. A kogóż by innego? — Zawahała się, co wbrew pozorom nie zostało odebrane jako potknięcie, a raczej jako zastanowienie się nad doborem odpowiednich słów w otoczeniu osoby o wyższym statusie socjoekonomicznym.
— Cóż zatem takiego robiłaś, że się skaleczyłaś? Czy obowiązki nazbyt cię nie przytłoczyły, służko?
Narcyza wyglądała na niebezpiecznie usatysfakcjonowaną, jak gdyby pytania nadal kłębiły się w jej głowie i układały w pociski wybuchowe, które tylko czekają na znak, aby wystrzelić. W końcu jednak chyba doszła do wniosku, że nic pożytecznego nie przynoszą, gdyż uśmiechnęła się wymuszenie, oczekując wyjaśnień.
— To prawda, pani — zaczęła tak pokorna i skromna jak owieczka, chcąc tę drobniutką słabość obrócić na swoją korzyść. — Nie radzę sobie z obowiązkami, ale bardzo się staram… To moja wina, że się zacięłam… Jestem taka nieuważna, przepraszam.
Wprawdzie patrzyła na sufit, gzyms czy ogień w kominku, na wszystko tylko nie na swoje wytarte pantofle – jej osobisty symbol zniewolenia, to wciąż bała się też spojrzeć w oczy Narcyzy. Dopiero wówczas, kiedy Gabrielle udało się wywołać łzy, co wcale nie było takie trudne w obliczu tej sytuacji, przestała się dłużej powstrzymywać i obnażyła twarz przed wścibskim spojrzeniem jej pani.
— Nie życzę sobie, by to kiedykolwiek się powtórzyło, czy rozumiesz?
— Tak — cicho odparła Gabrielle.
— Wracaj do swojego pokoju.
Rozkaz z pewnością zapadł mocno w pamięci Gabrielle, gdyż po raz pierwszy od jakiegoś czasu zgadzał się z jej własną wolą. Martwiła się, że zanim się oddali, Narcyza zmieni swoje zdanie, toteż odeszła czym prędzej, z całych sił dbając o to, by jej chód nie przypominał biegu.
Narcyza tymczasem  wodziła za nią wzrokiem, stojąc jeszcze przez moment w miejscu, dopóki Gabrielle nie zniknęła całkowicie. Potem zerknęła przed siebie hardo i ruszyła pewnym krokiem, z podniesioną brodą, wyczekując tajemniczego obserwatora. Tak znalazła się przed gabinetem męża. Chwilę przystanęła, po czym weszła bez pukania, udając, że nie zwraca uwagi na nagłą ciszę i zaskoczonego Lucjusza. Wtedy poczuła na sobie jego spojrzenie, niby nic takiego, a jednak wydawało się intrygujące – pociągało i odpychało zarazem. Było w nim coś nowego, co kryło się głęboko pod pustką i oburzeniem.
Siedział wsparty na bogato haftowanych poduszkach, skrępowany do pasa materiałem, z pozoru przypominającym bandaż. Ręce miał wyciągnięte wzdłuż ciała, a dłonie zamknięte, z lekko zaciśniętymi palcami, jak gdyby był zagubiony we śnie, czemu przeczyły szeroko otwarte oczy. Stopy zsuwały się z oparcia, aż wreszcie zawisły nad podłogą, sprawiając wrażenie, jakby Lucjusz jeszcze sekundę temu się przeciągał albo miał zamiar wstać, ale nie mógł się podnieść, więc na powrót się położył.
— Powiedz mi, Lucjuszu, nadal pastwisz się nad służbą? — zapytała niewinnie, jak to miała w swoim zwyczaju.
Bez problemu pojął, że mówi o tej samej służącej, o którą tak niedawno dopytywał się Draco, a którą on sam nigdy wcześniej by się nie zainteresował.
— Ach, tak. — Sprawnie udał zdziwienie. Otóż postanowił z tej okoliczności korzystać. — Jeśli czuwanie nad naszą posiadłością nazywasz pastwieniem się, to i owszem, pastwię się.
Parsknął, jakby własne słowa go bawiły.
— Nie powinno ci zatem przeszkadzać, że pragnę wziąć tę dziewczynę na osobistą służącą — oznajmiła, a gdzieś w kącikach jej ust błąkał się zadziorny uśmiech.
Gładkie, nieskalane emocją oblicze Lucjusza spokojnie śledziło poczynania Narcyzy, która podeszła do biurka, poprawiła kryształowy abażur lampki i wpatrzyła się w leżące obok dokumenty.
— Snape. Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie… Nadal trzymasz te dokumenty? — Odwróciła głowę, by na niego spojrzeć, ale jego już tam nie było. Stał na wyciągnięcie dłoni i wydawał się wypełniać sobą pomieszczenie, pomimo swobodnej pozy.
— Zdaje się, że niemal cała służba jest na twoją wyłączność, w tym jedna służka za moją zgodą. Dlaczego prosisz o kolejną?
— Tym razem nie proszę, Lucjuszu, żądam i oczekuję byś przystał na moją decyzję — sarknęła twardo, chcąc zakończyć rozmowę, lecz Lucjusz był nieugięty.
— Nie zgadzam się.
Mierzyli się wzrokiem, a powietrze między nimi iskrzyło od napięcia.
— Czy dlatego, że sam chcesz mieć ją na wyłączność? — spytała chłodno.
Lucjusz chwycił ją mocno za podbródek, uniósł jej twarz i popatrzył jej w oczy, ale nie ujrzał tam strachu.
— Nigdy więcej tak nie mów.
Wciąż trzymał ją za podbródek. Uścisk bolał, a jego twarz była tak blisko, że czuła na skórze jego oddech.
— Dostaniesz tę szlamę pod warunkiem, że zrezygnujesz z poprzedniej.
Puścił ją niespiesznie. Odskoczyła, czekając, czy ją uderzy, a nawet pragnąc tego. Przemoc z jego strony może pozwoliłaby jej zapomnieć o tym, że go kocha. Była skołowana, kiedy nie tylko jej nie uderzył, ale i pocałował w czoło.
— Nie walczmy ze sobą — rzekł łagodnie.
To ją uspokoiło zupełnie i przepełniona myślami, jak łatwo dała się ponieść zazdrości, przymknęła oczy, pragnąc się pozbyć tego przypomnienia.
— Wybacz mi moją złość na ciebie, Lucjuszu.
Skinął jej głową, poniekąd odprężony, toteż odeszła, zostawiając go ze swoimi myślami i słowami, które udało jej się dodać:
— Wiedz, Lucjuszu, że wiele razy widziałam cię zmęczonego i teraz też cię takiego widzę. Wiele razy czułam od ciebie zapach krwi, twojej bądź innych i teraz też ją czuję. A jednak wyglądasz, jakby nic z tego, co mówię, nie miało miejsca. Nie musisz nic wyjaśniać. Proszę cię tylko… Byś nie pozwolił Czarnemu Panu zniszczyć tego, co kochasz, co kochamy wspólnie…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz