Koń trojański
Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok
Wpatrzywszy się półprzytomnie w miejsce,
gdzie jeszcze przed momentem stała Amanda, zamyśliła się głęboko i opuściła
głowę. W szaleństwie, długo i z męczarnią odtwarzała siłami umysłu owe
wydarzenia, choć wszystko jak w sennym przywidzeniu układało się w rzeczy
niezmierne, jej pasja do rozwikłania zagadki graniczyła z obsesją. Nikłe były
szanse na odnalezienie w nich sensu, mimo to dopatrywała się szczegółów,
mogących dać jej upragnione rozwiązanie.
Uśmiech szatański przekrzywił jej usta na
chwilę, kiedy przypomniała sobie o podszeptach służby na temat jej zażyłej
relacji z Lucjuszem. Zawładnęło nią niezachwiane przekonanie, że złudzenie to
pozwoli jej dokonać zemsty. Dlaczegóż by zatem nie dać służbie powodów do
kolejnych pogłosek, choćby mijały się one zupełnie z prawdą?
Skoro w jej duszy zapanował niepokój,
westchnęła i poszła niby obojętna dołożyć do kominka drewna, a skoro nie mogła
już znieść swojej bezsilności, pozwoliła wemknąć się ciemności, pośród której skryła
się przed Lucjuszem niczym kłębek przed kotem. Igrając z nim jak z ogniem, wreszcie
spostrzegła swój błąd i cofnęła się z nagła sparzona, zdumiona tym, że dała się
podejść. Nieprzypadkowo bowiem złota bransoleta nie została jej przywrócona.
Lucjusz bawił się dziewczyną bezlitośnie, jak gdyby była jakąś niespotykaną zabawką.
Zniewolił jej umysł i ciało, w słabość przyodział, nie pamiętając, kim
rzeczywiście była. Z czasem poznał, że to ułuda, że Gabrielle wiele potrafi, toteż
niejako w obliczu śmierci, gdy nadarzyła się ku temu okazja, zaryzykował, stawiając
na szali własne życie, i zezwolił na jej obecność i czary. Jakie było jego
zdziwienie, kiedy spostrzegł, że dziewczyna włada magią bezróżdżkową. Po
myślach gniewnych i poważnych, obudzonych w nim przez przypatrywanie się
służącej, na jego twarzy mieniły się zdziwienie i fascynacja. Uradowany ową
niezwykłą zdobyczą, zaniedbał tradycję, żeby poznać ją bliżej. Niepokoił się o
nią bardzo, ale nie dopuszczał myśli, że może nie być czarownicą półkrwi, spiskował
więc i nie ustępował, stale sprawdzając ją najbezwzględniej i najokrutniej.
Szukał wszelkiego oparcia w tym, czego się dowiadywał, lecz dowiadywał się o
tyle mało, że nie dbał już o to, że obnaża rzeczywistość zaszytą. Pragnął
przekształcić ją na swój sposób, żeby odkryć to, co zakryte. Szło z razu
oporem, trud zdawał się mu żmudny, wyzwalający potężniejsze siły twórcze niż
dotychczas, toteż nie lękał się tajemnic. Gdyby natomiast poznał sekret
Gabrielle, zląkłby się nie lada, gdyż nikt tak olbrzymiego oszustwa by się nie
spodziewał.
Krążyły wprawdzie opowiastki, jakoby
przyjaciółka Harry’ego Pottera wciąż żyła. I chociaż brakowało wskazówek oraz
czasu na pasję poszukiwań, aby uznać istnienie Hermiony Granger za fakt, opowiastki
owe nie były czczym wymysłem, ponieważ Czarny Pan wydał rozkaz, aby ją
odnaleźć, a że nigdy się nie mylił, prawdziwość owych wymysłów nie podlegała
wątpliwościom. Cóż może jednak zdziałać nazwisko przeciw zaklęciu, które
lekceważy obrazy przeszłości? Nawet najlepsze szkło powiększające w najsilniejszych
ciemnościach nie odsłoniłoby sylwetki poszukiwanej, stąd też wniosek, że zarówno
nazwisko, jak i samo żądanie na niewiele się zdawały bez ewidentnych świadectw
wcześniejszej egzystencji Hermiony. Żaden z dziś żyjących mieszkańców wysp już
jej nie pamiętał; to zaś, co o niej wiedzieli, sprowadzało się jedynie do
nazwiska, które jakimś cudem ocalało.
W miarę upływu lat i korzystnych
okoliczności ostrożność Gabrielle słabła. Z coraz znaczniejszą namiętnością
oddawała się grze toczonej z Lucjuszem niby na pozór rozkoszom. Wkradała się
mimochodem do celi więziennej poprzez szpary w murze. Zawieszona od zewnątrz na
ciężkiej kracie wsuwała miskę z jedzeniem i wodą, podsycała nadzieję Ginny na
przetrwanie. Nikłe smugi światła błąkały się na ich trupio bladych twarzach, kiedy
śledziły w zamyśleniu blask gasnącego dnia, a spod ścian wydostawał się szum,
rażąco nieprzyjemny i groźny. Owiewał je zewsząd dopóty, dopóki Gabrielle nie opuściła
lochu, wówczas szczeliny zasklepiały się całkiem, jak gdyby przestawały dalej nasłuchiwać.
Raz wśród nocy milczenia Gabrielle wracała
zadumana. Szary cień tułał się za nią ze drżeniem, długo wisiał nad jej głową,
zanim dosięgnął ją palcem śledzącym. Mężczyzna chwycił ją mocno, obrócił ku
sobie i zaczął patrzeć nachalnie w oczy, a w jego wzroku było coś dziwnego,
niepokojącego. Przesunął ręką aż ku jej szyi, po czym dotknął ramienia,
zatrzymując dłoń na jej włosach. Ujrzawszy twarz sobie znaną, spomiędzy lekko
rozchylonych warg Gabrielle wydobył się urywany oddech; zdrętwiała.
— Nie masz tu wstępu — mówiąc to, przyparł
ją do ściany u szczytu schodów. — Powiedz mi, czy ty naprawdę sądziłaś, że uda
ci się mnie oszukać?
— Nie oszukuję cię, panie — zdołała
wybełkotać.
— Łżesz, służko — wyszeptał chrapliwie.
— Proszę… Nie!
Drapieżne, żądne krwi palce Lucjusza przypadły
do jej szyi i zacisnęły się kurczowo, wściekle, szaleńczo. Podduszał ją, a
potem zwalniał nacisk, pozwalając jej zaczerpnąć tchu. Kiedy pełna nadziei
nabierała powietrza, znów wzmacniał uścisk, aż stawał się żelazny. Nadaremnie
próbowała oderwać jego dłonie.
— Wypuść mnie… Błagam. — Gardło paliło ją
ogniem, płuca jakby pękały, każdy kolejny oddech przychodził z coraz większym
trudem.
Lucjusz zlustrował ją spojrzeniem na wpół
szyderczym, na wpół badawczym, po czym zwolnił chwyt. Gwałtownym gestem złapał
jej dłonie i przycisnął do ściany. Pochylony nad nią miał jej twarz tuż
naprzeciwko swojej twarzy.
— Czy aby nie odwiedzałaś ukradkiem
więźnia? Czyż nie kradłaś dla niego jedzenia? — Pytania były proste, lecz ostre
jak tasak.
Oswobodzona i posiniała łapała
spazmatycznie powietrze w usta otwarte do krzyku, wtłaczając do płuc zbawienny
tlen, który ciął jej obolały przełyk niczym żyletka.
— Ja…
— Otóż zrobiłaś to wszystko, White. — Nie
pozwolił jej odpowiedzieć. — Złamałaś zasady.
Gorący oddech Lucjusza muskał ją po buzi,
na chwilę zdało jej się, że lekkim pocałunkiem dotknął jej czoła.
— Wyjaśnij — zażądał.
Poruszała spieczonymi ustami, lecz
bliskość jego onieśmielała i obezwładniała, tak, że odbierała Gabrielle władzę
nad ciałem i słowa nie wydawały już dźwięku. Próbowała odchylić się jak
najdalej od spoglądającej na nią twarzy, by zwiększyć dystans pomiędzy jej skórą
a skórą Lucjusza, ale nie dopuścił, by się odsunęła. Zbliżył się szybko, jakby
w obawie przed jej bezpowrotną utratą świadomości, następnie uniósł dłoń i
dotknął nią policzka Gabrielle.
— Nie waż się więcej tego robić. Nigdy
więcej! Nie zdołasz mnie oszukać ani pomóc Ginewrze Weasley. Nie wiesz, kim
jest w istocie, kim oni są. Co byliby ci w stanie zrobić za zdradę. Ostrzegam
cię raz na zawsze.
Srebrna i drżąca, jak perła rosy, łza
spłynęła po jej wyschłym, bladym licu. Starł ją kciukiem. Przyjrzała się z
bliższa jego odsuwającej się od niej dłoni, po czym skinęła głową. Przez twarz
Lucjusza przemknął wyraz ulgi. Wpatrzywszy się przenikliwie w ocienione długimi
rzęsami tęczówki Gabrielle, szepnął głosem poruszonym:
— Żałuję, że nie może stać się inaczej.
Prawie, że nieświadomie pochylił się lekko
do przodu i pocałował ją miękko, długo w spragnione pocałunku usta. Zwisła
bezwładnie na jego ręku na moment. Oczy miała przerażone trochę, gdy połyskujące
złoto powtórnie objęło jej przedramię, przyjmując postać bransolety, a on odwrócił
się i odszedł bez słowa.
Szum krwi wypełnił uszy Gabrielle i jedne,
ledwie słyszalne przeprosiny opuściły ją pośpiesznie:
—
Przepraszam, że cię muszę oszukiwać, Lucjuszu.
~*~
Stała nieruchomo, jak skamieniała, spoglądając
przed siebie. Przecierała ręką policzki. Była w gorączce, jej głowę zalegały
mary, przed jej oczyma snuły się dziwaczne widma, w nich widziała wyprostowaną
postać wyłaniającą się z ciemności nocy, z włosami lśniącymi w świetle księżyca
jak aureola.
— Czy zrobiłaś to, o co cię prosiłam,
Amando? — odezwała się zjawa.
Dziewczyna siadła, zerwała się i siadła
znowu. Czoło jej było zmarszczone, zdawało się, że rozmyśla.
— Nie wiem, pani.
Chwilę była jakby nieprzytomna, gdy nagle
owładnęła ją myśl jakaś, potrząsnęła głową i powiedziała:
— Nie pamiętam. — Znalazłszy się naprzeciw
zwierciadła, westchnęła gorzko, łamiąc w rozpaczy ręce.
Niesłychanie zdziwiona Narcyza słowa
przemówić nie mogła, dopóki nie zorientowała się, że jej służka została poddana
zaklęciu. Wówczas oczywistym i wielkim stały się wstydem jej działania, toteż zapragnęła
wdrożyć wkrótce swoje wyniosłe plany.
— Nie masz pojęcia, Amando, jak olbrzymim
zaufaniem cię darzyłam. — Złapała ją za podbródek i obróciła jej twarz do
światła, żeby zmierzyć się z jej przygaszonym obliczem. — Ty jednak zawiodłaś
mnie w najmniej odpowiednim momencie. — Puściła jej podbródek i zaczęła się
odsuwać, ale Amanda chwyciła ją rozpaczliwie za nadgarstek i przyciągnęła z
powrotem.
— Pani, przepraszam… Pozwól mi spróbować ponownie.
Narcyza cofnęła się z niesmakiem.
— Ktokolwiek to uczynił, niezwłocznie
zostanie ukarany. Tymczasem ciebie zwalniam ze służby. Odtąd będziesz opiekować
się wyłącznie dworem.
Po tych słowach Amanda zaszlochała, jak
gdyby pękały w niej wszystkie struny uczuć, i ukryła twarz w dłoniach, oddając
się boleści, jakby chciała uciec przed widmami, które nad nią krążyły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz