niedziela, 14 lutego 2021

Rozdział 17


Koń trojański

Malfoy Manor, Wiltshire, 2000 rok

Wpatrzywszy się półprzytomnie w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stała Amanda, zamyśliła się głęboko i opuściła głowę. W szaleństwie, długo i z męczarnią odtwarzała siłami umysłu owe wydarzenia, choć wszystko jak w sennym przywidzeniu układało się w rzeczy niezmierne, jej pasja do rozwikłania zagadki graniczyła z obsesją. Nikłe były szanse na odnalezienie w nich sensu, mimo to dopatrywała się szczegółów, mogących dać jej upragnione rozwiązanie.

Uśmiech szatański przekrzywił jej usta na chwilę, kiedy przypomniała sobie o podszeptach służby na temat jej zażyłej relacji z Lucjuszem. Zawładnęło nią niezachwiane przekonanie, że złudzenie to pozwoli jej dokonać zemsty. Dlaczegóż by zatem nie dać służbie powodów do kolejnych pogłosek, choćby mijały się one zupełnie z prawdą?

Skoro w jej duszy zapanował niepokój, westchnęła i poszła niby obojętna dołożyć do kominka drewna, a skoro nie mogła już znieść swojej bezsilności, pozwoliła wemknąć się ciemności, pośród której skryła się przed Lucjuszem niczym kłębek przed kotem. Igrając z nim jak z ogniem, wreszcie spostrzegła swój błąd i cofnęła się z nagła sparzona, zdumiona tym, że dała się podejść. Nieprzypadkowo bowiem złota bransoleta nie została jej przywrócona. Lucjusz bawił się dziewczyną bezlitośnie, jak gdyby była jakąś niespotykaną zabawką. Zniewolił jej umysł i ciało, w słabość przyodział, nie pamiętając, kim rzeczywiście była. Z czasem poznał, że to ułuda, że Gabrielle wiele potrafi, toteż niejako w obliczu śmierci, gdy nadarzyła się ku temu okazja, zaryzykował, stawiając na szali własne życie, i zezwolił na jej obecność i czary. Jakie było jego zdziwienie, kiedy spostrzegł, że dziewczyna włada magią bezróżdżkową. Po myślach gniewnych i poważnych, obudzonych w nim przez przypatrywanie się służącej, na jego twarzy mieniły się zdziwienie i fascynacja. Uradowany ową niezwykłą zdobyczą, zaniedbał tradycję, żeby poznać ją bliżej. Niepokoił się o nią bardzo, ale nie dopuszczał myśli, że może nie być czarownicą półkrwi, spiskował więc i nie ustępował, stale sprawdzając ją najbezwzględniej i najokrutniej. Szukał wszelkiego oparcia w tym, czego się dowiadywał, lecz dowiadywał się o tyle mało, że nie dbał już o to, że obnaża rzeczywistość zaszytą. Pragnął przekształcić ją na swój sposób, żeby odkryć to, co zakryte. Szło z razu oporem, trud zdawał się mu żmudny, wyzwalający potężniejsze siły twórcze niż dotychczas, toteż nie lękał się tajemnic. Gdyby natomiast poznał sekret Gabrielle, zląkłby się nie lada, gdyż nikt tak olbrzymiego oszustwa by się nie spodziewał.

Krążyły wprawdzie opowiastki, jakoby przyjaciółka Harry’ego Pottera wciąż żyła. I chociaż brakowało wskazówek oraz czasu na pasję poszukiwań, aby uznać istnienie Hermiony Granger za fakt, opowiastki owe nie były czczym wymysłem, ponieważ Czarny Pan wydał rozkaz, aby ją odnaleźć, a że nigdy się nie mylił, prawdziwość owych wymysłów nie podlegała wątpliwościom. Cóż może jednak zdziałać nazwisko przeciw zaklęciu, które lekceważy obrazy przeszłości? Nawet najlepsze szkło powiększające w najsilniejszych ciemnościach nie odsłoniłoby sylwetki poszukiwanej, stąd też wniosek, że zarówno nazwisko, jak i samo żądanie na niewiele się zdawały bez ewidentnych świadectw wcześniejszej egzystencji Hermiony. Żaden z dziś żyjących mieszkańców wysp już jej nie pamiętał; to zaś, co o niej wiedzieli, sprowadzało się jedynie do nazwiska, które jakimś cudem ocalało.

W miarę upływu lat i korzystnych okoliczności ostrożność Gabrielle słabła. Z coraz znaczniejszą namiętnością oddawała się grze toczonej z Lucjuszem niby na pozór rozkoszom. Wkradała się mimochodem do celi więziennej poprzez szpary w murze. Zawieszona od zewnątrz na ciężkiej kracie wsuwała miskę z jedzeniem i wodą, podsycała nadzieję Ginny na przetrwanie. Nikłe smugi światła błąkały się na ich trupio bladych twarzach, kiedy śledziły w zamyśleniu blask gasnącego dnia, a spod ścian wydostawał się szum, rażąco nieprzyjemny i groźny. Owiewał je zewsząd dopóty, dopóki Gabrielle nie opuściła lochu, wówczas szczeliny zasklepiały się całkiem, jak gdyby przestawały dalej nasłuchiwać.

Raz wśród nocy milczenia Gabrielle wracała zadumana. Szary cień tułał się za nią ze drżeniem, długo wisiał nad jej głową, zanim dosięgnął ją palcem śledzącym. Mężczyzna chwycił ją mocno, obrócił ku sobie i zaczął patrzeć nachalnie w oczy, a w jego wzroku było coś dziwnego, niepokojącego. Przesunął ręką aż ku jej szyi, po czym dotknął ramienia, zatrzymując dłoń na jej włosach. Ujrzawszy twarz sobie znaną, spomiędzy lekko rozchylonych warg Gabrielle wydobył się urywany oddech; zdrętwiała.

— Nie masz tu wstępu — mówiąc to, przyparł ją do ściany u szczytu schodów. — Powiedz mi, czy ty naprawdę sądziłaś, że uda ci się mnie oszukać?

— Nie oszukuję cię, panie — zdołała wybełkotać.

— Łżesz, służko — wyszeptał chrapliwie.

— Proszę… Nie!

Drapieżne, żądne krwi palce Lucjusza przypadły do jej szyi i zacisnęły się kurczowo, wściekle, szaleńczo. Podduszał ją, a potem zwalniał nacisk, pozwalając jej zaczerpnąć tchu. Kiedy pełna nadziei nabierała powietrza, znów wzmacniał uścisk, aż stawał się żelazny. Nadaremnie próbowała oderwać jego dłonie.

— Wypuść mnie… Błagam. — Gardło paliło ją ogniem, płuca jakby pękały, każdy kolejny oddech przychodził z coraz większym trudem.

Lucjusz zlustrował ją spojrzeniem na wpół szyderczym, na wpół badawczym, po czym zwolnił chwyt. Gwałtownym gestem złapał jej dłonie i przycisnął do ściany. Pochylony nad nią miał jej twarz tuż naprzeciwko swojej twarzy.

— Czy aby nie odwiedzałaś ukradkiem więźnia? Czyż nie kradłaś dla niego jedzenia? — Pytania były proste, lecz ostre jak tasak.

Oswobodzona i posiniała łapała spazmatycznie powietrze w usta otwarte do krzyku, wtłaczając do płuc zbawienny tlen, który ciął jej obolały przełyk niczym żyletka.

— Ja…

— Otóż zrobiłaś to wszystko, White. — Nie pozwolił jej odpowiedzieć. — Złamałaś zasady.

Gorący oddech Lucjusza muskał ją po buzi, na chwilę zdało jej się, że lekkim pocałunkiem dotknął jej czoła.

— Wyjaśnij — zażądał.

Poruszała spieczonymi ustami, lecz bliskość jego onieśmielała i obezwładniała, tak, że odbierała Gabrielle władzę nad ciałem i słowa nie wydawały już dźwięku. Próbowała odchylić się jak najdalej od spoglądającej na nią twarzy, by zwiększyć dystans pomiędzy jej skórą a skórą Lucjusza, ale nie dopuścił, by się odsunęła. Zbliżył się szybko, jakby w obawie przed jej bezpowrotną utratą świadomości, następnie uniósł dłoń i dotknął nią policzka Gabrielle.

— Nie waż się więcej tego robić. Nigdy więcej! Nie zdołasz mnie oszukać ani pomóc Ginewrze Weasley. Nie wiesz, kim jest w istocie, kim oni są. Co byliby ci w stanie zrobić za zdradę. Ostrzegam cię raz na zawsze.

Srebrna i drżąca, jak perła rosy, łza spłynęła po jej wyschłym, bladym licu. Starł ją kciukiem. Przyjrzała się z bliższa jego odsuwającej się od niej dłoni, po czym skinęła głową. Przez twarz Lucjusza przemknął wyraz ulgi. Wpatrzywszy się przenikliwie w ocienione długimi rzęsami tęczówki Gabrielle, szepnął głosem poruszonym:

— Żałuję, że nie może stać się inaczej.

Prawie, że nieświadomie pochylił się lekko do przodu i pocałował ją miękko, długo w spragnione pocałunku usta. Zwisła bezwładnie na jego ręku na moment. Oczy miała przerażone trochę, gdy połyskujące złoto powtórnie objęło jej przedramię, przyjmując postać bransolety, a on odwrócił się i odszedł bez słowa.

Szum krwi wypełnił uszy Gabrielle i jedne, ledwie słyszalne przeprosiny opuściły ją pośpiesznie:

 — Przepraszam, że cię muszę oszukiwać, Lucjuszu.

~*~

Stała nieruchomo, jak skamieniała, spoglądając przed siebie. Przecierała ręką policzki. Była w gorączce, jej głowę zalegały mary, przed jej oczyma snuły się dziwaczne widma, w nich widziała wyprostowaną postać wyłaniającą się z ciemności nocy, z włosami lśniącymi w świetle księżyca jak aureola.

— Czy zrobiłaś to, o co cię prosiłam, Amando? — odezwała się zjawa.

Dziewczyna siadła, zerwała się i siadła znowu. Czoło jej było zmarszczone, zdawało się, że rozmyśla.

— Nie wiem, pani.

Chwilę była jakby nieprzytomna, gdy nagle owładnęła ją myśl jakaś, potrząsnęła głową i powiedziała:

— Nie pamiętam. — Znalazłszy się naprzeciw zwierciadła, westchnęła gorzko, łamiąc w rozpaczy ręce.

Niesłychanie zdziwiona Narcyza słowa przemówić nie mogła, dopóki nie zorientowała się, że jej służka została poddana zaklęciu. Wówczas oczywistym i wielkim stały się wstydem jej działania, toteż zapragnęła wdrożyć wkrótce swoje wyniosłe plany.

— Nie masz pojęcia, Amando, jak olbrzymim zaufaniem cię darzyłam. — Złapała ją za podbródek i obróciła jej twarz do światła, żeby zmierzyć się z jej przygaszonym obliczem. — Ty jednak zawiodłaś mnie w najmniej odpowiednim momencie. — Puściła jej podbródek i zaczęła się odsuwać, ale Amanda chwyciła ją rozpaczliwie za nadgarstek i przyciągnęła z powrotem.

— Pani, przepraszam… Pozwól mi spróbować ponownie.

Narcyza cofnęła się z niesmakiem.

— Ktokolwiek to uczynił, niezwłocznie zostanie ukarany. Tymczasem ciebie zwalniam ze służby. Odtąd będziesz opiekować się wyłącznie dworem.

Po tych słowach Amanda zaszlochała, jak gdyby pękały w niej wszystkie struny uczuć, i ukryła twarz w dłoniach, oddając się boleści, jakby chciała uciec przed widmami, które nad nią krążyły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz